Powrót do Polski z takiej Ukrainy czy Rumunii przynajmniej nie boli, ale powrót z tzw. Zachodu owszem. Po kilkunastu dniach na rowerze w Norwegii, mieliśmy kilkugodzinną próbkę podróży po Polsce... AŁA!
Na lotnisku jeszcze ok, ale polska rzeczywistość dopadła nas, gdy wsiedliśmy na rowery.
1. Skrzyżowanie Żwirek i 17 Stycznia... światła są tak ustawione, że nie da się za jednym przejazdem przekroczyć jezdni, są naprzemienne i trzeba kiblować przynajmniej jeden cykl na wysepce (lub więcej gdy się w porę nie zdąży).
2. Asfalt na ścieżce rowerowej (która na miano drogi nie zasługuje) kończy się zaraz za skrzyżowaniem (a miałem nadzieję że na całej długości wymienili nawierzchnię), potem jest stara, wertepiasta i rozpadająca się nawierzchnia z kostki.
3. Zresztą co tam ścieżka, dalej przechodzi w ciąg pieszo-rowerowy... a właściwie wertepiasty chodnik oznaczony jago ciąg. Zresztą chyba gdzieś przed skrzyżowaniem i tak się kończy. Na Alei Krakowskiej jest znowu ciąg kostkowy.
4. Po drodze szukamy skrzynki... w drzewo wetknięta jest flaszka, a obok wala się strzykawka.
5. Na Łopuszańskiej nic nie ma, rypiemy asfaltem. Zakorkowany wiadukt może byśmy ominęli chodnikiem, gdyby nie schody (a rowery obładowane). Na tym krótkim odcinku oczywiście obtrąbili nas sfrustrowani blachosmrodziarze.
6. Dalej jest ddr asfaltowy... ale wjazd bez obniżenia, zaczyna się bowiem regularnym wysokim krawężnikiem. Zresztą i tak zaraz się kończy, przeskoczyliśmy więc boczną Kleszczową na ddr na Popularnej.
7. Ale, ale... jeszcze na skrzyżowaniu mamy zielone światło, ale przejechać przez przejazd nie możemy, bo blokuje go jakieś pudło.
8. Ufff, jedziemy asfaltowym ddr-em, chwila spokoju... ale po chwili trzeba dać po hamulcach, bo na środku jest rozbita flaszka i pełno szkła.
9. Na przejazdach/przejściach trzeba uważać na skręcające na pełnym gazie samochody, zaś żeby przejść przez sznur wlokących się samochodów trzeba ostrożnie zacząć wchodzić na pasy wymuszając hamowanie i tak by się cofnąc dyby nie dali rady zahamować. Normalka, nie? Ale zdążyliśmy się od tego odzwyczaić.
10. Najlepiej by było dalej rypnąć do Żyrardowa rowerem, ale lavinka źle się czuje, więc po odpoczynku u brata we Włochach kierujemy się na stację kolejową. Dobrze że zrobiliśmy sobie postój, bo tego po 17-ej nie było w ogóle, a ten po 18-ej na który celujemy opóźniony pół godziny. Dobrze że miał ze 3 jednostki, to udało się chociaż do niego wejść.
11. Jak jeszcze czekaliśmy na nasz pociąg, przejeżdżał jakiś w drugim kierunku, a w nim banda kiboli drze ryja i rzuca petardy na perony... dobrze że żadna nie poleciała w naszym kierunku.
12. Nawet nie było ciasno, były miejsca siedzące... ale nie w rowerowym, bo zajęli go kolesie pijący piwo.
13. Jedziemy... a kolesie żłopiący piwo zaczynają palić papierosy. Proszę o zgaszenie, a koleś mówi że nie zgasi. Nie dociera do niego że tu jest zakaz palenia, a gdy mówię że idę po kierownika pociągu, to stwierdza że ten może mu naskoczyć... cham mocny w gębie, gdy wróciłem z kierownikiem, to zdążyli papierowy wywalić za okno.
14. Żyrardów, wita nas paw pośrodku przejścia podziemnego.
15. Jesteśmy już w domu, późny wieczór, idziemy spać... trzeba włożyć zatyczki do uszu, bo idioci na motorach urządzają sobie rajdy po mieście.
Polska to naprawdę piękny kraj, a ludzie życzliwi i żyje się tu przyjemnie.
Więcej na Longinada: powrót do polskiej rzeczywistości
Na lotnisku jeszcze ok, ale polska rzeczywistość dopadła nas, gdy wsiedliśmy na rowery.
1. Skrzyżowanie Żwirek i 17 Stycznia... światła są tak ustawione, że nie da się za jednym przejazdem przekroczyć jezdni, są naprzemienne i trzeba kiblować przynajmniej jeden cykl na wysepce (lub więcej gdy się w porę nie zdąży).
2. Asfalt na ścieżce rowerowej (która na miano drogi nie zasługuje) kończy się zaraz za skrzyżowaniem (a miałem nadzieję że na całej długości wymienili nawierzchnię), potem jest stara, wertepiasta i rozpadająca się nawierzchnia z kostki.
3. Zresztą co tam ścieżka, dalej przechodzi w ciąg pieszo-rowerowy... a właściwie wertepiasty chodnik oznaczony jago ciąg. Zresztą chyba gdzieś przed skrzyżowaniem i tak się kończy. Na Alei Krakowskiej jest znowu ciąg kostkowy.
4. Po drodze szukamy skrzynki... w drzewo wetknięta jest flaszka, a obok wala się strzykawka.
5. Na Łopuszańskiej nic nie ma, rypiemy asfaltem. Zakorkowany wiadukt może byśmy ominęli chodnikiem, gdyby nie schody (a rowery obładowane). Na tym krótkim odcinku oczywiście obtrąbili nas sfrustrowani blachosmrodziarze.
6. Dalej jest ddr asfaltowy... ale wjazd bez obniżenia, zaczyna się bowiem regularnym wysokim krawężnikiem. Zresztą i tak zaraz się kończy, przeskoczyliśmy więc boczną Kleszczową na ddr na Popularnej.
7. Ale, ale... jeszcze na skrzyżowaniu mamy zielone światło, ale przejechać przez przejazd nie możemy, bo blokuje go jakieś pudło.
8. Ufff, jedziemy asfaltowym ddr-em, chwila spokoju... ale po chwili trzeba dać po hamulcach, bo na środku jest rozbita flaszka i pełno szkła.
9. Na przejazdach/przejściach trzeba uważać na skręcające na pełnym gazie samochody, zaś żeby przejść przez sznur wlokących się samochodów trzeba ostrożnie zacząć wchodzić na pasy wymuszając hamowanie i tak by się cofnąc dyby nie dali rady zahamować. Normalka, nie? Ale zdążyliśmy się od tego odzwyczaić.
10. Najlepiej by było dalej rypnąć do Żyrardowa rowerem, ale lavinka źle się czuje, więc po odpoczynku u brata we Włochach kierujemy się na stację kolejową. Dobrze że zrobiliśmy sobie postój, bo tego po 17-ej nie było w ogóle, a ten po 18-ej na który celujemy opóźniony pół godziny. Dobrze że miał ze 3 jednostki, to udało się chociaż do niego wejść.
11. Jak jeszcze czekaliśmy na nasz pociąg, przejeżdżał jakiś w drugim kierunku, a w nim banda kiboli drze ryja i rzuca petardy na perony... dobrze że żadna nie poleciała w naszym kierunku.
12. Nawet nie było ciasno, były miejsca siedzące... ale nie w rowerowym, bo zajęli go kolesie pijący piwo.
13. Jedziemy... a kolesie żłopiący piwo zaczynają palić papierosy. Proszę o zgaszenie, a koleś mówi że nie zgasi. Nie dociera do niego że tu jest zakaz palenia, a gdy mówię że idę po kierownika pociągu, to stwierdza że ten może mu naskoczyć... cham mocny w gębie, gdy wróciłem z kierownikiem, to zdążyli papierowy wywalić za okno.
14. Żyrardów, wita nas paw pośrodku przejścia podziemnego.
15. Jesteśmy już w domu, późny wieczór, idziemy spać... trzeba włożyć zatyczki do uszu, bo idioci na motorach urządzają sobie rajdy po mieście.
Polska to naprawdę piękny kraj, a ludzie życzliwi i żyje się tu przyjemnie.
Więcej na Longinada: powrót do polskiej rzeczywistości