↧
Dwie pętle
↧
Po okolicy
↧
↧
Po okolicy
↧
Moja pętla
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 7
Niedziela zaczyna się dla Nas zjedzeniem resztek pozostałego w sakwach asortymentu. Po śniadaniu opuszczamy farmę, dziękujemy za nocleg i jedziemy dalej drogą rowerową w dół, prosto do Salzburga. Tam oczywiście zwiedzamy miasto, ale jednocześnie szukamy jakiegoś marketu. W końcu znajdujemy mały Spar i tam ładujemy akumulatory. Sam Salzburg jest bardzo piękny. Nie brakuje tutaj kamienic, kościołów czy pomników. Spore wrażenie robi na nas także zamek na wzgórzu. Ponadto jest przyjemnie czysto i schludnie. Spotykamy także Polaków, którzy robią nam pierwsze wspólne zdjęcie na tle pomnika Mozarta. Gdy już objechaliśmy całe Stare Miasto i najedliśmy się wystarczająco, to nadszedł czas aby powoli opuszczać Austrię. Znaleźliśmy drogę wylotową na Niemcy i po kilkunastu minutach przekraczaliśmy kolejną granicę. W między czasie zrobiło się bardzo gorąco, a znaleźć otwarty w niedzielę sklep to jak wygrać w totka. Robimy więc kolejne zakupy na stacji benzynowej, gdzie nie jest zbyt tanio, ale mówi się trudno - coś trzeba jeść i pić. Odcinek w Niemczech nie należał do najciekawszych, bo było płasko i wiało nam prosto w twarz. Mimo wszystko nie jechało się tak tragicznie. Po 20 km dojeżdżamy do miejscowości Waging am See i tam robimy przerwę nad jeziorkiem. Woda nie jest oszałamiająco ciepła, ale w taki ciepły dzień to zawsze fajnie jest się trochę ochłodzić. Niestety dotarły do nas chmury i nagle niebo całkowicie było zachmurzone. Wyglądało mi to na zbliżającą się burzę, więc ruszyliśmy dalej. Nie trzeba było wiele czekać, aż w końcu dopadła nas prawdziwa nawałnica. W ciągu sekundy zerwał się taki wiatr, że ledwo dało się jechać. Mieliśmy wielkie szczęście, bo akurat przjeżdżaliśmy obok (skromnego, bo skromnego) ale ustawionego w przeciwną stronę przystanku autobusowego. Schowaliśmy się i nastąpiło obserwowanie pogody. Burza nie chciała ustąpić, ale po dobrej godzinie zaczęło się przejaśniać. Musieliśmy się trochę ubrać z racji tego że wyraźnie się ochłodziło. Poczekaliśmy chwilę aż przeschną drogi i kontynuowaliśmy jazdę. Im bliżej końca dnia tym robiło się coraz lepiej, a pod koniec wyszło nawet słońce i tym sposobem udało się zrobiło tego dnia jeszcze 30 km. Nocleg znaleźliśmy w miejscowości Schanitsee na polanie obok domów. Jeden Niemiec zaoferował wodę, drugi zaprosił nas na śniadanie dnia następnego. Ponadto mieliśmy świetną panoramę na Alpy z namiotu. Pierwszy tydzień za nami. Łydki już rozgrzane :)
W drodze do Salzburga © completny
Lokalne Święto © completny
Ścieżka rowerowa na Salzburg © completny
Dojeżdżamy do centrum © completny
Most zakochanych © majorus
Austria © completny
Pomnik Mozarta © completny
Centrum miasta © completny
Czysto i schludnie © completny
Widok na zamek © completny
Katedra i złota kula © completny
Ciekawy kościół © completny
Żegnamy Austrię, witamy Niemcy © completny
Przerwa nad zalewem © completny
Uciekamy przed burzą... © completny
...ale w końcu nas dopadła © majorus
Oczyszczona atmosfera © majorus
Spokojne kilometry po nawałnicy © completny
Pierwszy nocleg w Niemczech © completny
I od razu z widokiem na Alpy © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 7
↧
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 8
Noc mija spokojnie i o 7:30 wstajemy na śniadanie. W poprzednim wpisie wspomniałem, że na posiłek zaprosił nas jeden z Niemców mieszkający obok polany na której spaliśmy. Idziemy na śniadanie, a tam wielki stół pokryty jedzeniem! Myślałem, że oczopląsu dostanę. Było wszystko czego mogliśmy sobie zamarzyć - sery, szynki, jajka, jogurty i wiele wiele innych. Chyba najlepsze śniadanie na wyprawie :) Żeby tego było mało to na drogę dostajemy od strażaka jeszcze bułki, jajka i likier domowej roboty. Trzeba przyznać, że drugi tydzień zaczyna się świetnie. Najedzeni postanawiamy pierwszą przerwę zrobić dopiero po 40 km. Pogoda niestety nie rozpieszcza, gdyż jest bardzo pochmurno i wieje nam w twarz, a ponadto ochłodziło się po wczorajszej burzy. Mimo wszystko ciśniemy szybko przed siebie. Po 45 km robimy przerwę na przystanku. Po pół godzinie mamy jechać dalej, ale zaczyna kropić. Czekamy więc chwilę, ale pada coraz mocniej. Była godzina 11:30 i jak się okazało - był to koniec jazdy na dziś. Rozpadało się na dobre i jazda gdziekolwiek dalej mijała się z celem. Siedzieliśmy na tym przystanku 7 godzin! Dzień zbliżał się ku końcowi, więc ubraliśmy przeciwdeszczowe ciuchy i ruszyliśmy 2,5 km do miejscowości Kirchseeon, gdzie znajdował się market. Zrobiliśmy spore zakupy i trzeba było czegoś szukać do spania, a raczej liczyć na cud, że w takiej małej wiosce ktoś nas przygarnie do garażu. Udało się za drugim razem! Niesłychane, ale Niemiec specjalnie wyparkowuje swoje auto z garażu, po to żebyśmy mieli dach nad głową!! Jesteśmy w szoku, ale nic lepszego nie mogło nas tego dnia spotkać. Mieliśmy nocleg w cieplutkim garażu, wody pod dostatkiem, a i podładować można było wszystkie sprzęty. Ciekawi jesteśmy jak jutro będzie z pogodą...
Śniadanie u Strażaka! © majorus
Pożegnalne foto z miejscowymi © majorus
Kierunek Monachium © completny
Taki widok mieliśmy przez bite 7 godzin © completny
Nocleg u Niemca w garażu © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 8
↧
Portugalia 2014 - dzień 16.
Rano budzi nas deszcz... Zapowiada się kiepski dzień. Wychodzę z namiotu i na rowerach dostrzegam jakąś kartkę. Okazuje się, że Francuz, który pozwolił nam przenocować w ogrodzie zaprasza nas do siebie na śniadanie! Przenosimy namiot pod dach przy domu i idziemy do gospodarzy. Na szczęście ich córka dobrze mówi po angielsku i możemy się bez problemu porozumieć. Dziękujemy za pyszne śniadanie i powoli zaczynamy się zbierać. Ruszamy dopiero koło 10, gdy lekko przestaje padać. Początek drogi mamy trochę pod górę. Tuż przed Annecy łapie nas ulewa. Już wiemy, że tego dnia nie przejedziemy za dużo. W deszczu docieramy do miasta. Postanawiam wykorzystać ulewę i znaleźć jakiś sklep, gdzie mógłbym kupić nową oponę. Nie jest to takie proste. Wreszcie się udaje, ale okazuje się, że mają przerwę... Na szczęście po chwili otwierają. W tym momencie dopada nas prawdziwe oberwanie chmury. Na szczęście sprzedawca pozwala mi wszystko wymienić w środku i udostępnia swoje narzędzia. Po wymianie jeszcze chwilę czekamy i wreszcie ruszamy dalej. Powoli zbliża się wieczór. Dojeżdżamy do końca jeziora, a pogoda lekko się poprawia. Mamy nadzieję na jakiś nocleg pod dachem, ale to co udało nam się znaleźć przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Za drugą próbą trafiamy do bardzo miłych Francuzek, które po chwili zastanowienia wpuszczają nas do dwupiętrowego apartamentu, który kiedyś wynajmowały. Oczywiście nie musimy za nic płacić. Mamy do swojej dyspozycji salon z kominkiem, kuchnię, łazienkę i dwie sypialnie. Takich luksusów to ja się nie spodziewałem. Dodatkowo dostajemy jeszcze kawę, suchary, mleko, sok i pyszny dżem. Jak do tej pory Francja nas rozpieszcza noclegami. Oby tylko pogoda się poprawiła, bo zaczynamy wjeżdżać w Alpy.
Wiszący most w drodze do Annecy © Majorus
Most nad przepaścią © Majorus
Kolejne jeziorko © Majorus
Ścieżka wzdłuż jeziora © Majorus
Witamy w apartamencie © Majorus
Salon z kominkiem © Majorus
Kuchnia © Majorus
Sypialnia nr 1 © Majorus
Sypialnia nr 2 © Majorus
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 16.
Wiszący most w drodze do Annecy © Majorus
Most nad przepaścią © Majorus
Kolejne jeziorko © Majorus
Ścieżka wzdłuż jeziora © Majorus
Witamy w apartamencie © Majorus
Salon z kominkiem © Majorus
Kuchnia © Majorus
Sypialnia nr 1 © Majorus
Sypialnia nr 2 © Majorus
Route 2 851 621 - powered by www.bikemap.net
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 16.
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 9
Rano wstajemy szybko, bo Tomek dostał informacje, że po południu ma padać. Nasz cel minimum na dziś to dojechać, zwiedzić i wyjechać za Monachium. Wjazd do miasta ciągnie się niesłychanie długo. Jednak to co rzuca się w oczy, to brak bloków mieszkalnych. Mam wrażenie, że to miasto jest tak rozległe, dlatego że wszyscy mieszkają w domach. Dojeżdżamy w końcu do centrum i zaczynamy zwiedzanie. Pogoda raczej mizerna, więc i jakichś wielkich tłumów nie ma. Samo miasto bardzo ładne, ale z goła inne niż chociażby Salzburg. Dominują tutaj szare kolory, a sama architektura jest bardzo surowa. Monachium stawia na minimalizm. Wyjazd z miasta poszedł nam niesłychanie gładko, patrząc na to, że było to największe miasto (1,4 mln) na naszej trasie. Po opuszczeniu Monachium stajemy pod Aldi na małe zakupy. W tym samym momencie zaczyna padać. Na szczęście deszcz nie był tak mocny jak wczoraj, więc ubraliśmy dodatkowe ciuchy i postanowiliśmy wrócić na trasę, nie tracąc kolejnych godzin na przeczekiwaniu. Po jakimś czasie dopada nas już niestety prawdziwa ulewa. Oberwanie chmury przeczekujemy pod jednym ze sklepów w centrum pewnego miasteczka. Jedyny pozytyw był taki, że mieliśmy tam WiFi, a i pewna Niemka ze sklepu obok przyniosła nam herbatę! Po niemal dwóch godzinach postanawiamy ruszać dalej. Do końca dnia jedziemy z przerwami, gdyż raz pada mocniej raz słabiej. Po zjechaniu z gór było trochę lepiej, ale potem znowu nabraliśmy wysokości i trzeba było szukać dachu nad głową. Nocleg znaleźliśmy błyskawicznie i drugi raz z rzędu Niemiec wyparkował dla nas auto, żebyśmy mogli spać w garażu! Żeby tego było mało, to po takim deszczowym dniu możemy wziąć cieplutki prysznic. Niestety pogoda nie dopisuje i już na początku jesteśmy 1 dzień w plecy, ale przynajmniej Niemcy pozytywnie zaskakują :)
Cel na dziś © completny
Długi wjazd do Monachium © completny
Maximilianeum © completny
Jeden z pomników © completny
Bayerisches Nationalmuseum © completny
Niemcy © completny
Rezydencja w Monachium © completny
Widok na Kościół Teatynów © completny
Feldherrnhalle © completny
Surowa architektura © completny
Teatr Narodowy w Monachium © completny
W tle Stary Ratusz © completny
Kapitalny Nowy Ratusz © completny
Piękna budowla z 1909 roku © completny
Jest i Robert © completny
Przerwa na zakupy w Aldi © completny
Znowu pada © completny
Chmury wiszą nisko, ale jedziemy dalej © completny
W lekkim deszczu przed siebie © majorus
Humor dopisuje mimo braku pogody © completny
Drugi z rzędu nocleg u Niemca w garażu © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 9
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 10
Dzień dziesiąty zaczynamy wyjątkowo już o 7 rano. Potem Niemcy zapraszają nas na śniadanie i o 8 ruszamy już w kierunku Szwajcarii. Dlaczego tak szybko? Dlatego że musimy dzisiaj zrobić 180 km, aby załapać się na umówiony nocleg u znajomej mojej mamy. Jako że bez sensu rozkładać taki dystans na 2 dni, to porywamy się na to już w środę. Od rana pogoda nas nie rozpieszcza. Mgła ogranicza widoczność do 20 metrów, a i opady deszczu są bardzo prawdopodobne. Początek etapu bardzo pagókowaty, ale po wielu dniach w końcu wieje nam w plecy! O godzinie 11:00 mgła odpuszcza i dopiero wtedy po 50 km robimy pierwszą przerwę. Wychodzi słońce i robi się gorąco, ale cały czas dmucha nam lekko w plecy. Dzisiaj nie jesteśmy skupieni na zwiedzaniu lecz na trzaskaniu kilometrów. Nie mniej jednak w niemieckim Kempten robimy szybką rundkę po centrum, a na wylocie miasta "tankujemy" w Lidlu. Niestety nie mają tam pieczywa, więc podjeżdżamy do marketu obok. Idę na stoisko z bułkami i okazuje się, że pracuje tam Polka, która dostrzega napis: "Ostrów Wielkopolski" na mojej koszulce kolarskiej. Tym sposobem dostajemy darmowe bułki :) Tempo mamy dobre i jesteśmy pełni nadziei na dojechanie do Szwajcarii. Pokonujemy jeszcze jedno małe pasmo górskie i przed nami kapitalny zjazd do autriackiego Bregenz. Czasami nawet ludzie na szosówkach zostawali z tyłu ;) Będąc w Austrii robimy ostateczne zakupy przed wjazdem do drogiej Szwajcarii i po przekroczeniu granicy tniemy już prosto wdłuż jeziora Bodeńskiego do miejscowości Horn, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg. Zjawiamy się o dobrej porze, jemy pyszne spaghetti(sic!) na kolację i możemy się spokojnie wykąpać, a także wyprać wszystkie brudne rzeczy. Zmęczeni szybko idziemy spać. To był długi, ale bardzo fajny etap.
Pamiątkowe zdjęcie z Niemcami © completny
Strach jechać ;D © completny
W południe wychodzi już Słońce © completny
Chillout po niemiecku © completny
Kempten © completny
Ratusz w Kempten © completny
Są góry, są widoki © completny
Wracamy na chwilę do Austrii © completny
Równina przed Bregenz © completny
Robi się ciekawie © completny
Granica ze Szwajcarią © completny
Willkommen in der Schweiz © completny
Nad Jeziorem Bodeńskim © completny
Nocleg u znajomej po ciężkim etapie © completny
Widok z balkonu © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 10
↧
↧
Portugalia 2014 - dzień 17.
Na śniadanie zjadamy suchary z dżemem i popijamy mlekiem. Wszystko dostaliśmy od miłych Francuzek. Pogoda nie jest najlepsza, ale przynajmniej nie pada. O 9 ruszamy w drogę. Początek super ścieżką rowerowa, do tego cały czas w dól. Kawałek przed Albertville zaczyna lekko padać. W mieście robimy przerwę pod marketem i na całe szczęście przestaje. Zwiedzamy miasteczko olimpijskie i ruszamy dalej boczną drogą. Mamy dosyć sporo zjazdów. Wreszcie odbijamy w dolinę rzeki i zaczynamy powolną wspinaczkę. Wiatr wieje w plecy i jedzie się bardzo dobrze. Jedziemy trasą, którą wielokrotnie przejeżdżali kolarze podczas Tour de France. Po bokach zaczynają pojawiać się coraz większe góry. Wreszcie docieramy do Saint-Jean-de-Maurienne. Miasteczko zwariowane na punkcie kolarstwa. Wszędzie poustawiane pomniki kolarzy, rowery są reklamą dla restauracji i sklepów. Udało się nam tutaj dojechać bardzo szybko, więc możemy sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Myślami jesteśmy już jednak przy dniu jutrzejszym, kiedy to wjedziemy w prawdziwe Alpy i czeka nas podjazd na Galibier. Noclegu szukamy w wiosce, w której zaczyna się podjazd na Col du Telegraphe. Udaje się znowu za pierwszym razem. Gospodarz pozwala nam się rozbić w ogródku. Idę się wykąpać w pobliskie krzaki, a gdy wracam Paweł oznajmia mi, że do domu wróciła żona gospodarza i pozwoliła skorzystać z łazienki. No cóż, czasem jednak warto trochę dłużej poczekać, ale druga porządna kąpiel nie zaszkodzi :) Dostajemy jeszcze w prezencie jogurty i batony. Wieczorem znowu lekko pada i z niepokojem oczekujemy jutrzejszego dnia.
Opuszczamy apartament © Majorus
Centrum Albertville © Majorus
Stadion i znicz olimpijski © Majorus
Odległości do miast gospodarzy zimowych igrzysk © Majorus
Plac, na którym miała miejsce ceremonia otwarcia igrzysk © Majorus
Trochę tych przełęczy jest w okolicy © Majorus
Jedziemy wzdłuż rzeki © Majorus
Saint-Jean-de-Maurienne © Majorus
Szczyty w chmurach © Majorus
Smaczne prezenty © Majorus
Kolejny nocleg "na gospodarza" © Majorus
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 17.
Opuszczamy apartament © Majorus
Centrum Albertville © Majorus
Stadion i znicz olimpijski © Majorus
Odległości do miast gospodarzy zimowych igrzysk © Majorus
Plac, na którym miała miejsce ceremonia otwarcia igrzysk © Majorus
Trochę tych przełęczy jest w okolicy © Majorus
Jedziemy wzdłuż rzeki © Majorus
Saint-Jean-de-Maurienne © Majorus
Szczyty w chmurach © Majorus
Smaczne prezenty © Majorus
Kolejny nocleg "na gospodarza" © Majorus
Route 2 852 146 - powered by www.bikemap.net
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 17.
↧
Samochodowa, Garażowa... Woronicza
Marszałkowska - pl. Konstytucji - Waryńskiego - Nowowiejska - al. Wyzwolenia - Sempołowskiej - al. Armii Ludowej - pl. Na Rozdrożu - Aleje Ujazdowskie - Agrykola - Szwoleżerów - 29 Listopada - Czerniakowska - Suligowskiego - Podchorążych - Sielecka - Jazgarzewska - Sobieskiego - Beethovena - Witosa - Becka - Most Siekierkowski - Wał Miedzeszyński - Ligustrowa - Bronowska - Masłowiecka - Jeziorowa - Panoramy - Wał Miedzeszyński - Cyklamenów - Heliotropów -- Heliotropów - Cyklamenów - Wał Miedzeszyński - Most Siekierkowski - Becka - Witosa - Beethovena - Sobieskiego - Czarnomorska - Śródziemnomorska - Karczocha - al. Wilanowska - Fosa - Nowoursynowska - Rodowicza "Anody" - Dolina Służewiecka - Bacha - Sonaty - al. KEN - Domaniewska - Samochodowa -
Garażowa - Wołoska - Woronicza - Joliot-Curie - Malczewskiego - Krasickiego - Kazimierzowska - Narbutta - Wiśniowa - Batorego - Pole Mokotowskie - Batorego - Waryńskiego - Boya - pl. Unii Lubelskiej - Szucha - pl. Na Rozdrożu - al. Armii Ludowej - Sempołowskiej - al. Wyzwolenia - Nowowiejska - Waryńskiego - pl. Konstytucji - Koszykowa - Lwowska - Poznańska - Wilcza - Emilii Plater - Koszykowa - Piękna
Patrząc na tytuł można by zrobić konkurs - wskaż wyraz nie pasujący do reszty. W tym przypadku są to nazwy sąsiednich ulic, którymi miałem zresztą okazje się przejechać tym razem.
Ulica Woronicza często sprawia problemy osobom, które na lekcjach języka polskiego jakoś nie zauważyły tego nazwiska. W efekcie zdarzają się tacy, którzy jechali "Woroniczą" lub byli na "Woroniczej". To znacznie gorszy błąd niż "Pola Mokotowskie", które prawidłowo jest Polem Mokotowskim. Błąd gorszy gdyż tym bardziej, że nazwa ulicy jest przypomnieniem Jana Pawła Woronicza. Woronicz należał do zakonu Jezuitów, był biskupem, metropolitą warszawskim i prymasem. Był poetą i z tego tytułu jego nazwisko pojawia się w podręcznikach do języka polskiego.
Dwie pozostałe ulice nie budzą takich problemów. Za to ich lokalizacja nie jest przypadkowa w tym miejscu. Znajdują się bowiem wraz z ulicą Woronicza w najbliższym sąsiedztwie budynku z poniższego zdjęcia. Jeśli szukać powiązań to Woronicz nie pasuje do tego zestawu. Jednak to on dzierży tu pierwszeństwo. Nie do końca w obecnym przebiegu, ale ulica Woronicza jest starsza niż Garażowa i Samochodowa, które na Planie Warszawy, można zobaczyć dopiero w wydaniu z roku 1962.
Ulica Woronicza często sprawia problemy osobom, które na lekcjach języka polskiego jakoś nie zauważyły tego nazwiska. W efekcie zdarzają się tacy, którzy jechali "Woroniczą" lub byli na "Woroniczej". To znacznie gorszy błąd niż "Pola Mokotowskie", które prawidłowo jest Polem Mokotowskim. Błąd gorszy gdyż tym bardziej, że nazwa ulicy jest przypomnieniem Jana Pawła Woronicza. Woronicz należał do zakonu Jezuitów, był biskupem, metropolitą warszawskim i prymasem. Był poetą i z tego tytułu jego nazwisko pojawia się w podręcznikach do języka polskiego.
Dwie pozostałe ulice nie budzą takich problemów. Za to ich lokalizacja nie jest przypadkowa w tym miejscu. Znajdują się bowiem wraz z ulicą Woronicza w najbliższym sąsiedztwie budynku z poniższego zdjęcia. Jeśli szukać powiązań to Woronicz nie pasuje do tego zestawu. Jednak to on dzierży tu pierwszeństwo. Nie do końca w obecnym przebiegu, ale ulica Woronicza jest starsza niż Garażowa i Samochodowa, które na Planie Warszawy, można zobaczyć dopiero w wydaniu z roku 1962.
Zajezdnia Służby Zdrowia © oelka
Ten teren do lat 50. XX wieku był w zasadzie nie zabudowany. Miejska zabudowa Warszawy kończyła się w pobliżu skrzyżowania Puławskiej i Woronicza. Dalej były pola przeplatane od czasu do czasu pojedynczymi budynkami lub ich niewielkimi skupiskami. Po wojnie na Służewcu zaplanowano dzielnicę przemysłową. W 1955 roku przy skrzyżowaniu Woronicza i Wołoskiej otwarto zajezdnię tramwajową w miejsce dotychczasowej, która funkcjonowała w tymczasowo odbudowanych ruinach przedwojennej zajezdni przy Puławskiej, w miejscu obecnego skrzyżowania z Goworka. Po sąsiedzku powstała zajezdnia autobusowa.
Obie zajezdnie pojawiły się na blogu 21 września 2013 roku, gdy odbywały się tam Dni Transportu Publicznego. Przy Woronicza zaplanowano jeszcze jeden obiekt na potrzeby transportu. Tym budynkiem zajmę się dzisiaj. Wobec tego warto spojrzeć na budynek przy Woronicza 19.
W roku 1952 na podstawie instrukcji Ministra Zdrowia powstała w Warszawie Kolumna Transportu Sanitarnego miasta stołecznego Warszawy. Od 1975 roku działała jako Stołeczna Kolumna Transportu Sanitarnego. Swoimi pojazdami obsługiwała cała służbę zdrowia w Warszawie i ówczesnym województwie. Pod nieco zmienioną nazwą działa do dnia dzisiejszego. Początkowo miała swoje siedziby przy Skierniewickiej i w Alejach Jerozolimskich. W latach 1956-58 zbudowano dla Kolumny docelową siedzibę przy Woronicza. Budynek zaprojektowali Janusz Czajkowski, Wiesław Żochowski, Mariusz Dalaka. Natomiast projekt konstrukcji sporządził H. Piotrowski. Jest to pierwszy, jaki zbudowano w Warszawie garaż piętrowy z rampami wjazdowymi na kolejne piętra. Rampy zlokalizowano w bocznych ryzalitach. Na każdym piętrze może parkować 75 samochodów. Łącznie budynek może pomieścić 400 pojazdów. Poniżej widok od tyłu, od ulicy Garażowej. Za stojącymi samochodami widać jedną z bram wjazdowych na parking.
Od strony skrzyżowania ulic Samochodowej i Garażowej widać wjazdy do części warsztatowej znajdującej się na tyłach budynku. Bliżej Samochodowej zlokalizowana jest też stacja paliw.
Budynek jest w ewidencji zabytków jako pierwszy tego rodzaju obiekt w Warszawie. Swoją architekturą nawiązuje do architektury modernizmu. Szczególnie do projektów budynków przemysłowych
Waltera Gropiusa.
Na terenach Polski można poszukać śladów jego wczesnych projektów W Jankowie koło Drawska Pomorskiego. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie trzeba o nim pisać w czasie przeszłym. Po sąsiedzku bowiem, przy Garażowej i Magazynowej dwa place właśnie oczyszczono z zabudowy. Zapewne pod kolejny biurowiec. Dawna dzielnica przemysłowa zamieniła się bowiem w dzielnicę biurową. Robotników zastąpili urzędnicy, w miejscu hal fabrycznych stoją biurowce.
Na Służewiec Przemysłowy zawitałem 11 marca 2012 roku, szukając śladów bocznic kolejowych, których tam kiedyś nie brakowało. W okolice ulicy Samochodowej i Woronicza jeszcze zamierzam zawitać w niezbyt odległej przyszłości.
Więcej na Samochodowa, Garażowa... Woronicza
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 11
Pierwsza noc w łóżku po 10-ciu dniach wyraźnie nam się spodobała, bo wstajemy późno i też późno opuszczamy mieszkanie znajomej, która już o 5 rano pojechała do pracy. Początek etapu jest ciężki, bo cały czas mamy lekko pod górę. Nie lubię takich "mdłych" podjazdów, ale w końcu docieramy do pięknego St.Gallen i można trochę pozwiedzać. Samo miasto bardzo wiele oferuje turystom. Spędzamy tam trochę czasu, a ja jeszcze szybko idę do banku wymienić euro na franki szwajcarskie. Wyjeźdżamy z miasta i znowu czeka nas strasznie długi i niemrawy podjazd. Po jakimś czasie dobijam do Tomka, która czeka na mnie na przełęczy Stoss i śmigamy razem w dół super zjazdem. Okazuje się, że po drugiej strony góry mamy już do czynienia z serpentynkami z prawdziwego zdarzenia. Na dole robimy zakupy w Lidlu, gdzie nie jest wcale tak drogo w porównaniu do Niemiec czy Austrii jak to niektórzy nas straszyli przed wyjazdem. Potem jedziemy już płaską, ale ładną drogą do Liechtensteinu. Księstwo jest niewielkie, ale bardzo bogate i zadbane. W Vaduz, czyli stolicy Liechtensteinu, spotyka nas niemała niespodzianka. Otóż okazuje się, że wyjazdowy mecz z FC Vaduz gra Ruch Chorzów i zjechało się tutaj sporo polskich kibiców. Przez chwilę znowu czujemy się jak w domu :) Gdy już zaspokoiliśmy ciekawość odnośnie Liechtensteinu, to czekał nas teraz powrót wdzłuź Renu do Szwajcarii. Tam od razu wbiliśmy na wcześniej przez nas wybrany i przeanalizowany szlak rowerowy 9 czyli Seenroute. Jest to szlak, który biegnie niemal przez całe państwo i prowadzi głownie wzdłuż jezior. Już na samym początku przekonujemy się jak dobry był to wybór. Na trasie 0 samochodów, nawierzchnia świetna, a widoki rewelacyjne. Zbliża się koniec dnia, więc mijamy jezioro i zaczynamy szukać noclegu. Udaje nam się za drugim razem, a do swojego domu przyjmuje nas Szwajcar, który 8 lat temu sam jechał na rowerze do Chin. Trafił swój na swego chciałoby się powiedzieć. Wczoraj przecież spaliśmy w mieszkaniu, a dzisiaj znowu mamy prysznic, kolację i dach nad głową! Możemy spróbować tradycyjnej szwajcarskiej potrawy, a potem przy piwie i czekoladzie (Ów Szwajcar pracuje w fabryce Lindt) siedzimy do północy mimo niełatwego etapu.
Noc w łóżku po 10 dniach © completny
St.Gallen © majorus
Centrum miasta © completny
Joachim Vadian © completny
Opactwo w St.Gallen © completny
Multergasse © completny
Jedno z ładniejszych miast na wyprawie © completny
Przed nami długi zjazd ze Stoss Pass (942 m) © completny
Piękna równina © completny
Franki szwajcarskie © completny
Odwiedzamy Liechtenstein © completny
Piękne krajobrazy © majorus
Zamek Vaduz © completny
Czarne tablice rejestracyjne © completny
Muzeum Sztuki © completny
Futurystyczny budynek Parlamentu © completny
Vaduz © completny
Zdjęcie z flagą na pamiątkę ;) © completny
Kibice Ruchu Chorzów © completny
Góry robią wrażenie © completny
Bardzo cichy i bardzo drogi pociąg szwajcarski © completny
Seenroute © completny
Można cieszyć oczy © completny
A to niespodzianka! © completny
Rewelacyjny nocleg u Szwajcara © majorus
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 11
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 12
Dzień dwunasty zaczynamy późnym śniadaniem na balkonie, na które woła nas 7-letni syn Theo. Przemiły Szwajcar zaserwował nam szeroki wachlarz możliwości, ale najbardziej w pamięci utkwiły mi pyszne szwajcarskie sery. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i trzeba się zbierać do dalszej jazdy. Pięknie dziękujemy za fantastyczny nocleg i ruszamy wzdłuż rzeki do Zurychu. Od początku wiatr jest nam przychylny i jedzie się przyjemnie. Pierwszą przerwę na zwiedzanie robimy w polecanym przez gospodarza Rapperswil. To malutkie, ale kapitalne miasteczko bardzo nam się spodobało. Warto wiedzieć, że w 1870 roku w Rapperswil zostało założone Polskie Muzeum, które działa do dziś. Po małej wycieczce po Starym Mieście ruszyliśmy już na dobre w kierunku Zurychu. Wybraliśmy drogę rowerową numer 66, która prowadziła nas bocznymi drogami obok jeziora. W końcu dotarliśmy do wyczekiwanego miasta kojarzącego się z bogactwem i bankami. Zrobiliśmy sobie standardową rundkę po centrum i mimo iż Zurych jest bardzo ładny, to trochę mnie roczarował. Sądziłem, że to miasto powali mnie na kolana, ale aż tak dobrze nie było. Z centrum kierujemy się na zachód i musimy teraz pokonać małe wzniesienie. Pogodę do jazdy mamy bardzo fajną, więc nie robimy za dużo przerw, kierując się na Lucernę. Po 100 km powoli rozglądamy się za noclegiem i trzeba przyznać, że nie idzie nam zbyt dobrze. Co prawda już za pierwszym razem Pani wysyła nas na polanę obok rzeki, ale oczywiście nasza ambicja wzięła górę i szukaliśmy dalej. Przejechaliśmy przez kilka ulic w wiosce Honau, ale żadnych konkretów, więc nabraliśmy wody w bidony i pojechaliśmy nad rzekę. Po drodze spytaliśmy jeszcze jednego rolnika i o dziwo pozwolił nam się rozbić obok sadu. Po czasie przychodzi jego żona i pokazuje nam toaletę. Szału nie ma, ale nie można narzekać. Ostatnie dwa noclegi były przecież rewelacyjne ;)
Żegnamy się z przemiłym Szwajcarem © majorus
Obersee © completny
Rapperswil © completny
Centrum miasteczka © completny
Czyż nie jest tu pięknie? © completny
Widok na Zurichsee © completny
Wnętrze zamku © completny
Polskie akcenty © completny
Kierunek Zurych © completny
Opera w Zurychu © completny
Widok na drugą stronę rzeki © completny
Ciekawe kino © completny
Rzeka dzieląca miasto na dwie części © completny
Patrz co jedzie! © completny
Maserati © completny
Coś mi to mówi © completny
Szwajcarzy chętnie wywieszają swoje flagi © completny
Przerwa pod kościołem św.Piotra © completny
Grossmunter - najbardziej znany obiekt w Zurychu © completny
Udało się zapolować na Ferrari © completny
Tramwaj w Zurychu © completny
Światła jak w Formule 1 © completny
Kierunek Cham © completny
Nocleg obok sadu i torów kolejowych © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 12
↧
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 13
Dzień trzynasty = pechowy. Od rana pada deszcz. Co prawda nie tak mocno żebyśmy nie mogli jechać, no ale wczoraj było przecież Słońce. Zaczynamy od zakupów w Aldi, a następnie ciśniemy jak najszybciej szlakiem nr 9 na Lucernę. Mamy taki plan, żeby deszcz "przeczekać" na zwiedzaniu miasta. Początkowo się to udaje, ale po jakimś czasie zaczyna naprawdę mocno padać i musimy się schować. Jedyny plus jest taki, że udało się z grubsza zwiedzić bardzo ładne miasto. Mam wrażenie, że w Szwajcarii nie ma brzydkich miejsc - to tak na marginesie ;) Po godzinie oczekiwania na poprawę pogody postanawiamy ubrać ciuchy i ruszyć dalej. Szkoda nam czasu, bo i tak mamy już lekkie straty. Powoli toczymy się zatem po mokrej drodze na południe Szwajcarii, ale za jakiś czas dopada nas prawdziwe oberwanie chmury. Całe szczęście mamy wiadukt przed sobą i tam też się chowamy. Trochę czasu tam spędziliśmy, ale gdy opady choć trochę ustają, to postanawiamy spróbować jechać dalej. Chmury wiszą nisko i cały czas lżej lub mocniej, ale jednak pada. Po 50 km łapie nas kolejna ulewa i chowamy się pod hotelem. Wszystko mamy przemoczone, temperatura spada, a i morale nie są za wysokie. Mamy pierwszy moment zwątpienia...Boimy się, że skoro teraz jest tak ciężko, to co będzie z taką pogodą w Alpach? Po godzinie rozmyślań próbujemy jechać dalej i po kilku kilometrach szukamy noclegu. Jeden Szwajcar po chwili namysłu każe nam jechać prosto i za chwile dogania nas samochodem. Ostatecznie na noc lądujemy u jego znajomego w starej stodole. 5-gwiazdkowy hotel to może nie jest, ale najważniejsze dla nas jest to, że mamy dach nad głową, że jest sucho, i że mamy kranik z wodą. Dzisiejszy etap kończymy już o godzinie 18 i potem o dziwo deszcz ustaje! Sęk w tym, że przed nami przełęcz do zrobienia i w taką pogodę byłoby głupstwem ładować się tam wieczorem. Próbujemy zatem czymś się zająć. Tomek bierze się za gotowanie, ja wsiadam na rower i jadę już bez bagaży 3 km z powrotem do małego miasteczka. Tam odwiedzam Gasthaus, gdzie dostaję hasło do WiFi, a potem w drugim lokalu korzystam z toalety. O 20 wracam do stodoły na kolację. Plusem tego etapu jest to, że się nie zmęczyliśmy i mamy siły na kolejne dni. Ale ta pogoda..
Luzern © completny
Piękne kamienice © completny
Wiadomo że to Szwajcaria © completny
Krążymy po uliczkach © completny
Jest co oglądać © completny
Jedno z najładniejszych miejsc © completny
Hofkirche © completny
Kapellbrücke © completny
Wewnątrz mostu © majorus
Chowamy się przed deszczem © completny
Scyzoryki Victorinox © completny
Zegarki Breitling © completny
Pogoda znowu się popsuła © completny
Chleb z miodem © completny
Pogoda nietęga, ale widoki niczego sobie © completny
Nocleg w stodole © completny
Nasza miejscówka do spania na dziś © completny
Wieczorne notatki © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 13
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 14
Po wczorajszym fatalnym dniu wstajemy z nadzieją, że dzisiaj będzie lepiej. Jest nieźle, bo co prawda niebo mamy całkowicie zachmurzone, ale przynajmniej nie pada. Jest natomiast zimno, więc etap zaczynamy grubo ubrani. Na dzień dobry czeka nas podjazd do kolejnego jeziora, a następnie przełęcz do zdobycia. Od tych wzniesień szybko robi mi się ciepło, a sam podjazd na Brunig Pass (1007 m) nie jest zbyt wymagający. Na górze niestety zaczyna padać, więc szybko się stamtąd zwijamy. Na zjeździe Tomkowi urywa się niestety linka od tylnej przerzutki. Mimo wszystko Tomek pomyślał i zabrał na wyprawę zapasową. Naprawa nie zabiera nam strasznie dużo czasu i możemy spokojnie kontynuować jazdę. Nawet zaczyna się przejaśniać! Teraz czekają nas 2 piękne jeziora do minięcia. Pierwsze atakujemy od północy, potem odwiedzamy ładne Interlaken i zjeżdżamy na południowy brzeg drugiego zbiornika. W Spiez odbijamy w kierunku gór, gdyż wcześniej ustaliliśmy, że odpuszczamy zwiedzanie Bern. Tomek martwi się o swoją tylną oponę, gdyż nie wygląda ona najlepiej. Na jednej z przerw zamienia on miejscami opony, aby zmniejszyć opory, a ja w tym czasie robię sobie makaron. W między czasie zrobiło się trochę późno, a my mamy jeszcze przełęcz Jaunpass (1508 m) do machnięcia. Tomek jedzie pierwszy, a ja staram się nie skupiać na widokach tylko zrobił górkę "na raz". Całość czyli 8,4 km podjazdu zajmuje mi 1:08 h jazdy. To była tak naprawdę pierwsza poważna przełęcz na wyprawie, ale warto było się lekko zmęczyć, gdyż skróciliśmy sobie tym samym drogę. Na górze ubieramy ciepłe ciuchy i nastawiamy się na długi zjazd. Nie rozczarowaliśmy się ani trochę, a dodam że nawet udało mi się wyrównać rekord prędkości sprzed kilku dni, gdy to w Austrii osiągnąłem 74 km/h. Na zjeździe żegnamy deszczowe chmury i z radością witamy Słońce. Zaskoczeni jesteśmy czymś innym. Otóż okazało się, że minięta przełęcz oddzielała niemiecko i francuskojęzyczne kantony. Tak więc po zjechaniu w dół byliśmy bardzo zaskoczeni, że nikt nie umie choćby słowa w języku naszych zachodnich sąsiadów :/ Zjeżdżamy w dół tyle ile się da i gdy nadchodzi pora na szukanie noclegu to pytamy ludzi w jednej z wiosek. Udaje się za drugim razem i mimo tego iż obok mieszkali Polacy, to na strych zaprosiła nas pewna Szwajcarka mówiąca wyłącznie po francusku. Poczęstowała nas nawet kolacją! Morale znowu podskoczyły, a za nami pierwszy poważny górski etap.
Startujemy ze stodoły © majorus
Pogoda nie uległa zmianie © completny
Ale widoki mamy od rana piękne © completny
Jedno z moich ulubionych zdjęć © completny
Droga na przełęcz © completny
Brunig Pass © completny
Tomek likwiduje awarie © completny
Interlaken © completny
Miasto zadbane jak cała Szwajcaria © completny
Prawdziwy rarytas dla fanów czterech kółek © completny
Rynek w Interlaken © completny
Thunersee © completny
Spiez © completny
Czeka nas dzisiaj jeszcze jedna przełęcz © completny
Zaczęło się © majorus
Zapowiadają się niezłe widoki © completny
Piękne serpentynki © majorus
Czas nagli, ale można nacieszyć oko © completny
Jaunpass zdobyty! © completny
Świetny nocleg na poddaszu © completny
Kolacja prima sort © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 14
↧
Portugalia 2014 - dzień 18.
Rano wstajemy bardzo wcześnie, bo już o 6:45. Przed nami tak
naprawdę pierwszy poważny etap, na którym będziemy musieli zmierzyć się z dwoma
przełęczami. Niebo dalej zachmurzone, ale wyraźnie zaczyna się przecierać i
mamy nadzieję na piękną pogodę. Już na samym początku zaczynamy podjazd pod Col
du Telegraphe. Na rozgrzewkę mamy 12 km pod górę. Jedzie mi się bardzo dobrze.
Po drodze co kilometr ustawione są tabliczki dla rowerzystów z aktualną
wysokością, średnim nachyleniem kolejnego kilometra i odległością do końca
podjazdu. Szybko wjeżdżam na górę. W między czasie robi się piękna pogoda.
Chmury się rozwiewają i mamy bezchmurne niebo. Na szczycie czekam sobie w
słoneczku 40 minut na Pawła i po chwili ruszamy dalej. Teraz mamy przed sobą 5
km zjazdu i zaczyna się prawdziwy podjazd, czyli Col du Galibier. Na dole
nabieram jeszcze wody w źródełku i zaczynam wspinaczkę. Pogoda ciągle idealna,
słońce i cieplutko. Szybko pokonuję kolejne kilometry. Jestem nawet zaskoczony
z jaką łatwością jadę w górę. Może to kwestia coraz większego doświadczenia na
takich długich alpejskich podjazdach, ale przede wszystkim solidnej dawki
treningu przed wyjazdem. Po drodze spotykam Hiszpanów na kolarkach. Pierwszy
raz próbuję powiedzieć coś po hiszpańsku. Chwilę rozmawiamy, dostaję od nich
też trochę czekolady. Dosyć często robię postoje, ale są one bardziej wymuszone
chęcią zrobienia zdjęcia niż odpoczynku. Na drodze ruch niewielki, poza ogromną
liczbą kolarzyi… świstaków J Wreszcie dojeżdżam na
szczyt, gdzie witają mnie oklaski całej grupy Hiszpanów. Część jest na
rowerach, a reszta jedzie samochodami. Opowiadam im o naszym planie dojechania
do Portugalii. Wszyscy są pod wrażeniem, każdy podchodzi i próbuje podnieść mój
rower z bagażem. Panuje bardzo miła atmosfera. Jest dosyć ciepło, ale szybko
się ubieram, bo zdaję sobie sprawę, że będę musiał trochę poczekać na Pawła.
Gdy przyjeżdża robimy sesję zdjęciową pod tabliczką z nazwą przełęczy i
zaczynamy zjazd. Okazuje się, że jest bardzo dziurawy, a do tego cały czas mamy
pod wiatr. Na dole rozbieramy się z kilku warstw ubrań, bo temperatura
przekracza 30 stopni. Później cały czas mamy lekko w dół, ale przeszkadza mocny
wiatr. Noclegu szukamy w wiosce przed kolejną przełęczą. Udaje się za drugim
razem, mimo że gospodarz mówi tylko po francusku. Rozbijamy się w ogródku, mamy
dostęp do wody, a także pomidorów i jabłek. Na kolację robię sobie kolację
mistrzów: kurczak z makaronem, pomidory i pyszne piwo francuskie. Wieczorem
jeszcze chwilę siedzę przy stole rozmyślając o cudownym dniu. Jeszcze ani razu
nie trafiłem w górach tak pięknej pogody. Wreszcie idę spać, kolejny dzień
zapowiada się jeszcze ciekawiej.
Zaczynamy podjazd © Majorus
Pierwsze serpentyny © Majorus
Już tylko kilometr © Majorus
Pogoda robi się piękna © Majorus
Telegraphe zdobyty! © Majorus
Jest i kolarz © Majorus
Czas na Galibier © Majorus
Bezchmurne niebo i ciepło © Majorus
Widoki zachwycają © Majorus
Trochę już podjechaliśmy © Majorus
Całkiem sporo serpentyn © Majorus
Merida na tle Alp © Majorus
Serpentyny ciąg dalszy © Majorus
Coraz wyżej © Majorus
Czasem warto spojrzeć w dół © Majorus
Jednak częściej patrzymy w górę © Majorus
Jeszcze sporo drogi © Majorus
Świstaków było sporo © Majorus
Podjazd nie ma końca © Majorus
Żeby nie wyszło na to, że mnie tam nie było © Majorus
Pojawia się pierwszy śnieg © Majorus
Jest na co popatrzeć © Majorus
Ostatni kilometr! © Majorus
Ciągle przerwy na zdjęcia © Majorus
Ostatnie metry © Majorus
Widok ze szczytu © Majorus
Radość niesamowita © Majorus
Trzeba promować sponsora © Majorus
Col du Galibier © Majorus
Teraz zjazd © Majorus
Całkiem sporo tego śniegu © Majorus
Nocleg w ogrodzie © Majorus
Kolacja mistrzów © Majorus
Zasłużony odpoczynek © Majorus
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 18.
Zaczynamy podjazd © Majorus
Pierwsze serpentyny © Majorus
Już tylko kilometr © Majorus
Pogoda robi się piękna © Majorus
Telegraphe zdobyty! © Majorus
Jest i kolarz © Majorus
Czas na Galibier © Majorus
Bezchmurne niebo i ciepło © Majorus
Widoki zachwycają © Majorus
Trochę już podjechaliśmy © Majorus
Całkiem sporo serpentyn © Majorus
Merida na tle Alp © Majorus
Serpentyny ciąg dalszy © Majorus
Coraz wyżej © Majorus
Czasem warto spojrzeć w dół © Majorus
Jednak częściej patrzymy w górę © Majorus
Jeszcze sporo drogi © Majorus
Świstaków było sporo © Majorus
Podjazd nie ma końca © Majorus
Żeby nie wyszło na to, że mnie tam nie było © Majorus
Pojawia się pierwszy śnieg © Majorus
Jest na co popatrzeć © Majorus
Ostatni kilometr! © Majorus
Ciągle przerwy na zdjęcia © Majorus
Ostatnie metry © Majorus
Widok ze szczytu © Majorus
Radość niesamowita © Majorus
Trzeba promować sponsora © Majorus
Col du Galibier © Majorus
Teraz zjazd © Majorus
Całkiem sporo tego śniegu © Majorus
Nocleg w ogrodzie © Majorus
Kolacja mistrzów © Majorus
Zasłużony odpoczynek © Majorus
Route 2 852 710 - powered by www.bikemap.net
Więcej na Portugalia 2014 - dzień 18.
↧
Niepowtarzalna Pająkówka na mono - szosowo, terenowo, przeprawowo... (Tatry i mono, odc. ...
Absolutnie ścisła czołówka najpiękniejszych (z zamieszkanych) zakątków naszego kraju - nareszcie, w czwartym sezonie w Tatrach, została nawiedzona, oczywiście równie ekstremalnym rowerkiem. :)
Gubałówkę, rozumianą jako płaski grzbiet którym pociągnięto ulico-deptak z milionem straganów zna niemal każdy.
Dla "turystów" samochodowych, wyciągowych i wszelkich mało ambitnych lanserów to miejsce doskonałe, zaś dla turystów "prawdziwych" to miejsce odpychające i przerażające - dokładnie z tych samych przyczyn, które przyciągają grupę pierwszą...
Otóż z obiema połowami społeczeństwa nie zgadzam się fundamentalnie. :)
Oczywiście, tłumy na deptaku mnie przerażają, a wyciągiem bym nie pojechał nawet gdyby za to płacili. :) Ale na litość morską ;) - tam jest wiele ustronnych zakątków, bez ruchu turystycznego i straganów, za to z wybitną panoramą Tatr i karkołomnymi zjazdami-podjazdami po stronie południowej, tudzież dzikie, surowe piękno na zboczach północnych, a całe okolice grzbietu Gubałówki (i Butorowego) to najwyżej zamieszkane miejsca w Polsce - ok. 100 metrów WYŻEJ NIŻ NAJWYŻEJ położona miejscowość w Polsce (parafia Ząb - nie ma to jak medialne fakty). Nie wiem, dlaczego nikogo to nie wzrusza, ale mnie wzrusza. Raz, że rekord i że wszystko w dole a dwa, że nawet latem jest tam czym oddychać a temperatura nigdy nie przekracza 30*C w cieniu. ^ - ^
Paradoksalnie, dojazd do domków i działek, wartych przy takiej lokalizacji fortunę, jest bardzo partyzancki nawet latem...
Pająkówka (Gubałówka) - bez komentarza :) © mors
Pająkówka - niczym domki pająków na ścianie, pod samym sufitem © mors
Główna droga Pająkówki po deszczach - stromizna, kamienie, glina jak lód i... monocykl, bez hamulca i na szosowej oponie © mors
Widoczki tak obłędne, że trudno ustać na nogach. Tym nie mniej się jechało...
A jednak się kręci! © mors
Na MUni to każden jeden... ;)
Miotało mną jak szatan miotłą, ale to głównie przez mokre i bardzo śliskie kamyki i glinę.
Gleby były, a jakże, ale TYLKO trzy © mors
Poharatane zbocze Gubałówki © mors
Widok od dołu też godziwy. Samo zjechanie tego było wyzwaniem © mors
Podjeżdżać - przyznaję - nawet nie próbowałem. Tymczasem droga się skończyła, a ja dalej próbowałem zjeżdżać - po mokrej trawie, po błocie, po korzeniach, z uślizgami wzdłużnymi, z uślizgami poprzecznymi... przekładając na MTB to prawie coś jakby zjeżdżać zboczem Śnieżki po głazach. ;)
Nielicho, jednakże do wymiataczy MUni dzielą mnie lata świetlne - takie drzewka nie powinny mnie zatrzymywać...
Ostateczny koniec trasy © mors
... a ja nawet nie podejmowałem walki. :/
Później było już tylko gorzej (i ciemniej). Były odcinki, że buty mi się ślizgały, a później nie było już niczego, a jeszcze później pojawił się podjazd, częściowo wyłożony gruzem i betonowymi płytami tak stromy, że ślizgały się po nim koła samochodów terenowych tudzież moje obuwie. o_O
W końcu jednak, już w zupełnych ciemnościach, osiągnąłem górne zabudowania dolnej części Gubałówki, z komitetem powitalnym w postaci ujadających psów (wilków? ;) ). Wtedy to przypomniałem sobie reportaże o agresywnych, bezpańskich psach na zboczach Gubałówki...
... ale nic złego mnie nie spotkało.
Po dotarciu do względnej cywilizacji spotkała mnie za to, po raz trzeci tego samego dnia, starsza pani (góralka), która kolejny raz zaczęła mnie straszyć, gdzie i kiedy jest niebezpiecznie. Streszczając te przestrogi, to wszędzie i zawsze. :)))
Troszku polemizowałem, ale raczej nie było sensu. ;) Jeszcze tylko mały trening po równym:
Taki tam podjazd w osiedlu Czajki (lewą stroną spokojnie, środkiem niespokojnie a prawą stroną tylko w dół) © mors
- i grzecznie do domku. ;)
PS. w drodze na szczyt uznałem, że podjeżdżanie po raz czwarty monocyklem na Gubałówkę po asfalcie jest już trochę zbyt oczywiste, więc (częściowo) podjeżdżałem sobie tyłem. :)))
Dziękuję za uwagę. ;)
Więcej na Niepowtarzalna Pająkówka na mono - szosowo, terenowo, przeprawowo... (Tatry i mono, odc. 1b, sezon IV)
Gubałówkę, rozumianą jako płaski grzbiet którym pociągnięto ulico-deptak z milionem straganów zna niemal każdy.
Dla "turystów" samochodowych, wyciągowych i wszelkich mało ambitnych lanserów to miejsce doskonałe, zaś dla turystów "prawdziwych" to miejsce odpychające i przerażające - dokładnie z tych samych przyczyn, które przyciągają grupę pierwszą...
Otóż z obiema połowami społeczeństwa nie zgadzam się fundamentalnie. :)
Oczywiście, tłumy na deptaku mnie przerażają, a wyciągiem bym nie pojechał nawet gdyby za to płacili. :) Ale na litość morską ;) - tam jest wiele ustronnych zakątków, bez ruchu turystycznego i straganów, za to z wybitną panoramą Tatr i karkołomnymi zjazdami-podjazdami po stronie południowej, tudzież dzikie, surowe piękno na zboczach północnych, a całe okolice grzbietu Gubałówki (i Butorowego) to najwyżej zamieszkane miejsca w Polsce - ok. 100 metrów WYŻEJ NIŻ NAJWYŻEJ położona miejscowość w Polsce (parafia Ząb - nie ma to jak medialne fakty). Nie wiem, dlaczego nikogo to nie wzrusza, ale mnie wzrusza. Raz, że rekord i że wszystko w dole a dwa, że nawet latem jest tam czym oddychać a temperatura nigdy nie przekracza 30*C w cieniu. ^ - ^
Paradoksalnie, dojazd do domków i działek, wartych przy takiej lokalizacji fortunę, jest bardzo partyzancki nawet latem...
Pająkówka (Gubałówka) - bez komentarza :) © mors
Pająkówka - niczym domki pająków na ścianie, pod samym sufitem © mors
Główna droga Pająkówki po deszczach - stromizna, kamienie, glina jak lód i... monocykl, bez hamulca i na szosowej oponie © mors
Widoczki tak obłędne, że trudno ustać na nogach. Tym nie mniej się jechało...
A jednak się kręci! © mors
Na MUni to każden jeden... ;)
Miotało mną jak szatan miotłą, ale to głównie przez mokre i bardzo śliskie kamyki i glinę.
Gleby były, a jakże, ale TYLKO trzy © mors
Poharatane zbocze Gubałówki © mors
Widok od dołu też godziwy. Samo zjechanie tego było wyzwaniem © mors
Podjeżdżać - przyznaję - nawet nie próbowałem. Tymczasem droga się skończyła, a ja dalej próbowałem zjeżdżać - po mokrej trawie, po błocie, po korzeniach, z uślizgami wzdłużnymi, z uślizgami poprzecznymi... przekładając na MTB to prawie coś jakby zjeżdżać zboczem Śnieżki po głazach. ;)
Nielicho, jednakże do wymiataczy MUni dzielą mnie lata świetlne - takie drzewka nie powinny mnie zatrzymywać...
Ostateczny koniec trasy © mors
... a ja nawet nie podejmowałem walki. :/
Później było już tylko gorzej (i ciemniej). Były odcinki, że buty mi się ślizgały, a później nie było już niczego, a jeszcze później pojawił się podjazd, częściowo wyłożony gruzem i betonowymi płytami tak stromy, że ślizgały się po nim koła samochodów terenowych tudzież moje obuwie. o_O
W końcu jednak, już w zupełnych ciemnościach, osiągnąłem górne zabudowania dolnej części Gubałówki, z komitetem powitalnym w postaci ujadających psów (wilków? ;) ). Wtedy to przypomniałem sobie reportaże o agresywnych, bezpańskich psach na zboczach Gubałówki...
... ale nic złego mnie nie spotkało.
Po dotarciu do względnej cywilizacji spotkała mnie za to, po raz trzeci tego samego dnia, starsza pani (góralka), która kolejny raz zaczęła mnie straszyć, gdzie i kiedy jest niebezpiecznie. Streszczając te przestrogi, to wszędzie i zawsze. :)))
Troszku polemizowałem, ale raczej nie było sensu. ;) Jeszcze tylko mały trening po równym:
Taki tam podjazd w osiedlu Czajki (lewą stroną spokojnie, środkiem niespokojnie a prawą stroną tylko w dół) © mors
- i grzecznie do domku. ;)
PS. w drodze na szczyt uznałem, że podjeżdżanie po raz czwarty monocyklem na Gubałówkę po asfalcie jest już trochę zbyt oczywiste, więc (częściowo) podjeżdżałem sobie tyłem. :)))
Dziękuję za uwagę. ;)
Więcej na Niepowtarzalna Pająkówka na mono - szosowo, terenowo, przeprawowo... (Tatry i mono, odc. 1b, sezon IV)
↧
↧
Warszawa Zachodnia. Cześć druga - ciekawe pociągi
Marszałkowska - pl. Konstytucji - Waryńskiego - Nowowiejska - Filtrowa - pl. Narutowicza - Słupecka - Sękocińska - Szczęśliwicka - Kopińska - Aleje Jerozolimskie - al. Prymasa Tysiąclecia - Tunelowa -
Warszawa Zachodnia - Aleje Jerozolimskie - Kopińska - Szczęśliwicka - Barska - pl. Narutowicza - Filtrowa - Krzywickiego - Nowowiejska - Waryńskiego - Koszykowa - Lwowska - Poznańska - Wilcza - Emilii Plater - Koszykowa - Piękna
Zgodnie z zapowiedzią kolejna wizyta na stacji Warszawa Zachodnia. Powód był ten sam. Poprzednio, czyli 26 lipca 2014 moja wizyta na tej stacji była przyczynkiem do opisania jej historii. Tym razem będzie o pociągach jakie miałem tu okazję spotkać.
Na zdjęciu powyżej wykonanym widać EN94-31 i w tle EN57-1913. WKD pojawiało się już na moim blogu. Do grudnia 1975 roku WKD nie jechało przez stację Warszawa Zachodnia. Po wycofaniu w 1963 roku z ulicy Nowogrodzkiej WKD korzystało z wykopu linii średnicowej po czym skręcało w ulicę Szczęśliwicką, tu jeszcze 12 lat kursowało niczym tramwaj po torowisku ułożonym w brukowanej kocimi łbami jezdni. Dalej kursowało Drawską do posterunku odgałęźnego skrzyżowanie, gdzie włączało się w istniejący przebieg swojej trasy.
O posterunku "Skrzyżowanie" pisałem 2 lipca 2012 roku. A także o ulicy Drawskiej - 24 lipca 2013. Do czasu zmiany przebiegu przystanek Warszawa Zachodnia EKD, potem WKD posiadało na Szczęśliwickiej przy skrzyżowaniu z Kopińską. Fotografie EN94 za rok mają szansę stać się historycznymi. Obecnie bowiem zmianę napięcia w sieci trakcyjnej WKD z =0,6kV na =3kV przewidziano na koniec przyszłego roku. Wraz z EN94 z polskiej kolei znikną miedziane ślizgacze z odbieraków prądu smarowane smarem grafitowym. Na sieci zarządzanej przez PLK już od pewnego czasu używa się ślizgacze z nakładkami grafitowymi. O taborze EKD pisałem 25 listopada 2012 roku.
Przez Warszawę Zachodnią przewinęły się wszystkie typy zespołów trakcyjnych jakie kursowały w Warszawskim Węźle Kolejowym o czym pisałem na blogu 29 czerwca 2014, przy okazji opisu lokomotywowni Warszawa Ochota.
W tle za EN94 widać EN57-1913. Należy podobnie jak wszystkie EN57 z numerami powyżej 1900 do ostatniej grupy EZT tej serii jakie znalazły się na PKP. Ich zakup oznaczał kres użytkowania zespołów serii EW55. O EW55 pisałem przy okazji opisu pobliskiej lokomotywowni Warszawa Ochota.
Nie mam zdjęcia EN57-1913 z początków eksploatacji, mam natomiast EN57-1903. Rusza w kierunku Warszawy Zachodniej. Zdjęcie z 23 maja 1999 na przystanku Warszawa Ochota.
W czasie gdy EN57-1913 i pozostałe zespoły z tej serii produkcyjnej wchodziły do ruchu w 1991 roku, stacja Warszawa Zachodnia stała się miejscem jednodniowej, bardzo ciekawej ekspozycji. Powodem była międzynarodowa konferencja na temat kolei dużych prędkości zorganizowanej przez PKP oraz CNTK (Centrum Naukowo-Techniczne Kolejnictwa). Miało to miejsce 17 października 1991 roku. Do Polski przytransportowano dwa pociągi. Pierwszym był należący do DB skład ICE 1. Ze względu na to, że był dostosowany do jazdy pod napięciem prądu przemiennego 15kV 16 i 2/3Hz, do Warszawy przyjechał przyprowadzony przez dwie lokomotywy DB serii 218.
Z moich ustaleń wynika, że w do Warszawy przyjechał skład Tz 169 " Worms" zestawiony z:
Przez Warszawę Zachodnią przewinęły się wszystkie typy zespołów trakcyjnych jakie kursowały w Warszawskim Węźle Kolejowym o czym pisałem na blogu 29 czerwca 2014, przy okazji opisu lokomotywowni Warszawa Ochota.
W tle za EN94 widać EN57-1913. Należy podobnie jak wszystkie EN57 z numerami powyżej 1900 do ostatniej grupy EZT tej serii jakie znalazły się na PKP. Ich zakup oznaczał kres użytkowania zespołów serii EW55. O EW55 pisałem przy okazji opisu pobliskiej lokomotywowni Warszawa Ochota.
Nie mam zdjęcia EN57-1913 z początków eksploatacji, mam natomiast EN57-1903. Rusza w kierunku Warszawy Zachodniej. Zdjęcie z 23 maja 1999 na przystanku Warszawa Ochota.
W czasie gdy EN57-1913 i pozostałe zespoły z tej serii produkcyjnej wchodziły do ruchu w 1991 roku, stacja Warszawa Zachodnia stała się miejscem jednodniowej, bardzo ciekawej ekspozycji. Powodem była międzynarodowa konferencja na temat kolei dużych prędkości zorganizowanej przez PKP oraz CNTK (Centrum Naukowo-Techniczne Kolejnictwa). Miało to miejsce 17 października 1991 roku. Do Polski przytransportowano dwa pociągi. Pierwszym był należący do DB skład ICE 1. Ze względu na to, że był dostosowany do jazdy pod napięciem prądu przemiennego 15kV 16 i 2/3Hz, do Warszawy przyjechał przyprowadzony przez dwie lokomotywy DB serii 218.
Z moich ustaleń wynika, że w do Warszawy przyjechał skład Tz 169 " Worms" zestawiony z:
- głowic o numerach 401 069 i 401 596;
- wagonów klasy drugiej o numerach: 802 086, 802 068, 802 004, 802 392, 802 391, 802 604, 802 821;
- wagonów klasy pierwszej o numerach: 801 827, 801 048, 801 042;
- wagonu restauracyjnego 804 026;
- wagonu serwisowego z przedziałami dla obsługi pociągu, oraz salką konferencyjną dla pasażerów o numerze 803 126;
Historia ICE zaczyna się w 1985 roku, gdy rozpoczęto prace nad budową kolei dużych prędkości i taboru o odpowiednich parametrach. Produkcja rozpoczęła się w 1989 roku. Do ruchu składy ICE 1 weszły w roku 1991. Wizytujący Warszawę ICE 1 Tz 169 " Worms" przybył do Warszawy jeszcze zanim zaczął wozić pasażerów. Do ruchu planowego został włączony miesiąc później 29 listopada 1991 roku. Nie wiedziałem wówczas, że dziesięć lat później będę miał okazję na kilkadziesiąt podróży trzema generacjami pociągów ICE po Niemczech.
Tego dnia, 17 października 1991, również przy peronie piątym Warszawy Zachodniej, prezentował się inny przedstawiciel pociągów dużych prędkości jakim był TGV Atlantique 325.
Tego dnia, 17 października 1991, również przy peronie piątym Warszawy Zachodniej, prezentował się inny przedstawiciel pociągów dużych prędkości jakim był TGV Atlantique 325.
Podobnie jak ICE, również i skład TGV przybył do Polski z lokomotywą spalinową SNCF. TGV Atlantique był dwusystemowy: =1,5kV/~25kV 50Hz. Wynika to ze stosowania obu systemów zasilania na sieci SNCF. Nie mógł jednak korzystać z naszej sieci =3kV.
Historia TGV sięga lat 60. XX wieku. Wówczas opracowano konstrukcję pociągu ETG napędzanego turbiną gazową (ETG - Elément à Turbine à Gaz). Do ruchu weszły w 1970 roku. Na tej podstawie powstał TGV 001 z turbiną gazową, który podczas jazd testowych pobił rekord prędkości dla pociągów, które nie są zasilane energią elektryczną. Rekord ten do nie został pobity do dnia dzisiejszego i wynosi 318km/h. Od napędu gazowego Francuzi odeszli po kryzysie paliwowym w 1973 roku. Rozpoczęto testy pociągu z napędem elektrycznym. Seryjną produkcję zespołów TGV Sud-Est rozpoczęto w 1980 roku.Do ruchu weszły w 1981 roku na linii Paryż - Lyon.
TGV Atlantique jest zmodyfikowaną wersją drugiej generacji TGV, czyli TGV Réseau produkowanej w latach 1988-92. Zespół numer 325, który odwiedził Warszawę w 1991 roku miał za sobą zdobycie rekordu prędkości. 18 maja 1990 roku na linii LGV Atlantique w okolicach Tours. Po wielokrotnych testach zmodyfikowany specjalnie na potrzeby bicia rekordu pociąg TGV Atlantique 325 rozpędził się do prędkości 515,3km/h. Po zakończeniu testów usunięto modyfikacje i zespół 325 powrócił do normalnego ruchu liniowego.
Minęły cztery lata. Rok 1995 był rokiem jubileuszu 150 lat funkcjonowania kolei w Polsce. Z tej okazji zorganizowano szereg imprez na czele z paradą parowozów na stacji Warszawa Główna w dniu 14 czerwca 1995.
Z tej okazji przybył do Polski kolejny skład TGV. Tym razem był to TGV Réseau 4522. Prezentował się na stacji Warszawa Zachodnia 15 czerwca 1995 roku.
Historia TGV sięga lat 60. XX wieku. Wówczas opracowano konstrukcję pociągu ETG napędzanego turbiną gazową (ETG - Elément à Turbine à Gaz). Do ruchu weszły w 1970 roku. Na tej podstawie powstał TGV 001 z turbiną gazową, który podczas jazd testowych pobił rekord prędkości dla pociągów, które nie są zasilane energią elektryczną. Rekord ten do nie został pobity do dnia dzisiejszego i wynosi 318km/h. Od napędu gazowego Francuzi odeszli po kryzysie paliwowym w 1973 roku. Rozpoczęto testy pociągu z napędem elektrycznym. Seryjną produkcję zespołów TGV Sud-Est rozpoczęto w 1980 roku.Do ruchu weszły w 1981 roku na linii Paryż - Lyon.
TGV Atlantique jest zmodyfikowaną wersją drugiej generacji TGV, czyli TGV Réseau produkowanej w latach 1988-92. Zespół numer 325, który odwiedził Warszawę w 1991 roku miał za sobą zdobycie rekordu prędkości. 18 maja 1990 roku na linii LGV Atlantique w okolicach Tours. Po wielokrotnych testach zmodyfikowany specjalnie na potrzeby bicia rekordu pociąg TGV Atlantique 325 rozpędził się do prędkości 515,3km/h. Po zakończeniu testów usunięto modyfikacje i zespół 325 powrócił do normalnego ruchu liniowego.
Minęły cztery lata. Rok 1995 był rokiem jubileuszu 150 lat funkcjonowania kolei w Polsce. Z tej okazji zorganizowano szereg imprez na czele z paradą parowozów na stacji Warszawa Główna w dniu 14 czerwca 1995.
Z tej okazji przybył do Polski kolejny skład TGV. Tym razem był to TGV Réseau 4522. Prezentował się na stacji Warszawa Zachodnia 15 czerwca 1995 roku.
Tym razem do Polski przybył zespół trakcyjny mogący kursować do Belgii i Holandii. Dzięki temu był to zespół przystosowany do trzech systemów zasilania. Oprócz prądu przemiennego 25kV 50Hz, może też korzystać z prądu stałego 1,5 oraz 3kV. Dzięki temu mógł samodzielnie poruszać się po polskich torach. Zespół numer 4522 przejechał w Polsce blisko 1800km. Odwiedził między innymi Terespol, Kraków, Łódź oraz Poznań. Przeprowadzono testy pociągu na
Centralnej Magistrali Kolejowej (CMK) sprawdzając współpracę odbieraków z polską siecią trakcyjną oraz urządzeniami zabezpieczenia ruchu. Ten pociąg również prezentował się przy peronie piątym, na tym samym torze co cztery lata wcześniej TGV Atlantique 325.
Na zdjęciu powyżej warto jeszcze zwrócić uwagę, na widoczny w lewym rogu skład sypialnych "Görlitzów" w klasycznym malowaniu "Warsu". Nie wiem, czy nie był to skład "Poloneza" do Moskwy, który zestawiany był niemal wyłącznie z wagonów PKP. Jednak o wagonach kursujących na wschód napisze innym razem. To temat szerszy niż rozstaw szyn za wschodnią granicą.
Warto jeszcze krótko wspomnieć inny pociąg dużych prędkości - Pendolino. Jedna z wcześniejszych generacji Pendolino ETR460 odwiedził Polskę w maju 1994 roku. Zespół złożony z wagonu rozrządczego i jednego środkowego pobił rekord prędkości dla Europy Środkowo-Wschodniej uzyskując na CMK prędkość 250,1km/h. Jego prezentacja dla publiczności odbyła się na stacji Warszawa Główna. Przez Warszawę Zachodnią zatem tylko przejeżdżał. Na jego prezentacji byłem, ale... nie miałem aparatu fotograficznego ze sobą. Tę stratę nadrobiłem kilka lat później, niestety nie w Polsce fotografując siostrzany zespół ETR470. ETR460 PKP miało zakupić w końcu lat 90. ale z braku pieniędzy unieważniono wówczas przetarg.
Jednak Warszawa Główna i szczątki tej stacji to osobny temat na inną okazję. Do Warszawy Zachodniej też jeszcze będę powracał przy kolejnych rowerowych odwiedzinach tej stacji.
Na zdjęciu powyżej warto jeszcze zwrócić uwagę, na widoczny w lewym rogu skład sypialnych "Görlitzów" w klasycznym malowaniu "Warsu". Nie wiem, czy nie był to skład "Poloneza" do Moskwy, który zestawiany był niemal wyłącznie z wagonów PKP. Jednak o wagonach kursujących na wschód napisze innym razem. To temat szerszy niż rozstaw szyn za wschodnią granicą.
Warto jeszcze krótko wspomnieć inny pociąg dużych prędkości - Pendolino. Jedna z wcześniejszych generacji Pendolino ETR460 odwiedził Polskę w maju 1994 roku. Zespół złożony z wagonu rozrządczego i jednego środkowego pobił rekord prędkości dla Europy Środkowo-Wschodniej uzyskując na CMK prędkość 250,1km/h. Jego prezentacja dla publiczności odbyła się na stacji Warszawa Główna. Przez Warszawę Zachodnią zatem tylko przejeżdżał. Na jego prezentacji byłem, ale... nie miałem aparatu fotograficznego ze sobą. Tę stratę nadrobiłem kilka lat później, niestety nie w Polsce fotografując siostrzany zespół ETR470. ETR460 PKP miało zakupić w końcu lat 90. ale z braku pieniędzy unieważniono wówczas przetarg.
Jednak Warszawa Główna i szczątki tej stacji to osobny temat na inną okazję. Do Warszawy Zachodniej też jeszcze będę powracał przy kolejnych rowerowych odwiedzinach tej stacji.
Więcej na Warszawa Zachodnia. Cześć druga - ciekawe pociągi
↧
Na podbój Radzionkowskiej Księżej Góry
Celem podroży był Radzionków i Księża Góra (357m n.p.m.). Dzień upalny
ale było trzeba wykorzystać fakt dnia dla siebie. szybki rzut oka na
mapę. Już wiem jak dojechać więc w drogę. Jechało się super. wyjątkowo
dobra dyspozycją tego dnia spowodowała iż zdobyłem pierwszą górę na
rowerze. Jej wysokość może nie jest imponująca ale nie zmienia to faktu,
że to góra ;)
Miejsce naprawdę super i to nie tylko dla fanów jazdy na rowerze, tej zwyczajnej i bardziej ekstremalnej. Każdy, nie tylko rowerzysta, znajdzie tam coś dla siebie. Basen, boisko, place zabaw, miejsca do spacerowania, siłownia na powietrzu, notozaur i wiele innych. Naprawdę jest to miejsce rewelacyjne.
Gdy przyszedł czas na powrót do domu pomyślałem sobie, że skoro jestem już tutaj to przecież mam rzut kamieniem i jestem w Piekarach Śląskich a tam jest Kopiec Wyzwolenia. Podjechałem więc kawałek. Podjechałem i trafiłem na remont i zakaz wstępu na kopiec. Szybkie rozpoznanie terenów wokół, stwierdzam brak ochrony więc w drogę. Kopiec zdobyty. W pogodne dni z dużą przejrzystością powietrza widać z niego podobno całkiem sporo. Ja mimo wizyty na kopcu w piękny słoneczny dzień nie miałem szczęścia do tego drugiego czynnika. Kopiec w swojej przygodzie mam odhaczony. Rewelacji nie było. Piszę w czasie przeszłym bo teraz po remoncie może być inaczej.
Dzień ten oceniam pozytywnie. Mimo kilku podjazdów moje kolano (często boli) dało radę i nie popsuło wycieczki.
Więcej na Na podbój Radzionkowskiej Księżej Góry
Miejsce naprawdę super i to nie tylko dla fanów jazdy na rowerze, tej zwyczajnej i bardziej ekstremalnej. Każdy, nie tylko rowerzysta, znajdzie tam coś dla siebie. Basen, boisko, place zabaw, miejsca do spacerowania, siłownia na powietrzu, notozaur i wiele innych. Naprawdę jest to miejsce rewelacyjne.
Gdy przyszedł czas na powrót do domu pomyślałem sobie, że skoro jestem już tutaj to przecież mam rzut kamieniem i jestem w Piekarach Śląskich a tam jest Kopiec Wyzwolenia. Podjechałem więc kawałek. Podjechałem i trafiłem na remont i zakaz wstępu na kopiec. Szybkie rozpoznanie terenów wokół, stwierdzam brak ochrony więc w drogę. Kopiec zdobyty. W pogodne dni z dużą przejrzystością powietrza widać z niego podobno całkiem sporo. Ja mimo wizyty na kopcu w piękny słoneczny dzień nie miałem szczęścia do tego drugiego czynnika. Kopiec w swojej przygodzie mam odhaczony. Rewelacji nie było. Piszę w czasie przeszłym bo teraz po remoncie może być inaczej.
Dzień ten oceniam pozytywnie. Mimo kilku podjazdów moje kolano (często boli) dało radę i nie popsuło wycieczki.
Więcej na Na podbój Radzionkowskiej Księżej Góry
↧
PORTUGAL 2014 - Dzień 15
Rano wstajemy dość wcześnie, żeby "z kopyta" zacząć tydzień trzeci i odrobić trochę strat. Początkowo kontynuujemy zjazd z przełęczy, który wczoraj przerwaliśmy szukaniem noclegu. W pierwszym miasteczku robimy zakupy w markecie 'coop' i dostrzegamy, że drogie są jogurty, które chętnie kupowaliśmy na śniadanie, a i o tanim chlebie można zapomnieć - od dzisiaj tylko bagiety ;) Ta tendencja będzie się utrzymywała przez całą Francję, wszak jesteśmy już we francuskojęzycznej części Szwajcarii. Potem zaczyna się robić coraz cieplej i teren zmienia się na wyraźnie pofałdowany. Cały czas góra - dół, góra - dół. W końcu docieramy do Lozanny. Niestety miasto nas nie urzekło i po małej rundce opuszczamy je. Teraz wbijamy na szlak rowerowy i tniemy cały czas wzdłuż jeziora Genewskiego. Im bliżej Nyonu tym pogoda zaczyna się psuć. W mieście łapie nas ulewa, ale w tym czasie korzystamy z WiFi i czas leci szybciej. Przy wyjeździe z miasta dostrzegamy siedzibę UEFA. Jako fani piłki nożnej nie możemy sobie odpuścić takiej okazji i zaglądamy tam na chwilę. W holu głównym są wystawione wszystkie możliwe puchary aktualne i te już nieistniejące jak chociażby Puchar Zdobywców Pucharów. Największe wrażenie robi oczywiście Puchar Ligi Mistrzów :) Wracamy na trasę i znowu łapie nas deszcz. Na szczęście tym razem to tylko przelotna, krótka ulewa, ale niebo i tak jest całe pokryte siwymi chmurami. Plan na dziś to wyjechać ze Szwajcarii. W lekkiej mżawce docieramy do Genewy, mijając jeszcze po drodze siedzibę FIBA. W Genewie najpierw szukamy marketu, gdyż mamy pustki w sakwach. Robimy zapasy w Lidlu, gdzie kupuję 2 paczki makaronu (tutaj ciekawa historia, bo jedno opakowanie będę wiózł z różnych przyczyn aż do Hiszpanii). Mamy już zakupy, ale robi się późno, więc szybko jedziemy do centrum. Zwiedzamy co się da, ale niestety zaczyna padać i zamiast podziwiać piękną Genewę, my szukamy wyjazdu z miasta. Tomek odpala swojego GPSa na telefonie i w ulewie opuszczamy multikulturową metropolię. Szczerze mówiąc pozostał mi niedosyt po tej wizycie, bo Genewa zrobiła na mnie naprawdę spore wrażnie i będę chciał tutaj kiedyś wrócić, aby na spokojnie zobaczyć wszystkie uliczki. Lekko źli i mokrzy w końcu wyjeźdżamy ze Szwajcarii i w pierwszej francuskiej wiosce szukamy noclegu. Jeden Francuz zaprowadza nas na drugą stronę ulicy do ogródka starszej Pani. Jedziemy dalej, gdyż wierzymy w jakiś garaż, ale ciężko się z nimi wszystkimi dogadać. Postanawiamy wrócić do mokrego ogródka i jakoś się przemęczyć. Francuzowi zrobiło się nas szkoda i dał nam 40 Euro! Nie chcieliśmy przyjąć, ale powiedział że to na camping. My jednak zostaliśmy w ogródku. Co by nie mówić to humory nam się poprawiły :)
Tutaj spaliśmy © majorus
Startujemy do Genewy © completny
Już wszystko po francusku © completny
Lozanna © completny
Jedyne metro w Szwajcarii © completny
Panorama miasta © completny
Widok na Lozannę © completny
Przejazd przez centrum miasta © completny
Opuszczamy Lozannę © completny
Jezioro Genewskie © completny
Szwajcaria piękna do samego końca © completny
Nyon - widok na jezioro © completny
Siedziba UEFA © completny
Wszystkie możliwe Puchary © completny
Puchar Ligi Mistrzów! © completny
Wszystkie loga Federacji © completny
Jest i PZPN © completny
Siedziba FIBA © completny
Genewa © completny
Najwyższa fontanna w Europie © completny
Pomnik Narodowy © completny
Prada © completny
Niestety pada coraz mocniej © completny
Piękne centrum Genewy © majorus
Tomek odpala GPS, aby wydostać się z miasta © completny
Flagi, wszędzie flagi © completny
Stary Arsenał © completny
Żegnamy piękna Szwajcarię i wjeżdżamy do Francji! © completny
Nocleg w mokrym ogrodzie © completny
***
Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 15
↧