Spedzajac urlop na bajecznej Lanzarote postanowilismy wspolnie z zona wybrac sie na niedaleka La Graciose. Jest to chyba ostatnie miejsce w Unii Europejskiej gdzie nie ma ani kawalka asfaltu wiec poruszanie po wyspie to wielka przygoda. Poczatkowo nie mielismy w planach rowerowego zwiedzania wyspy, ale zona byla chetna na takie zwiedzanie. Wypozyczylismy wiec dwa gorale po 7 euro za dzien i w droge. Wyspa naprawde bardzo ladna, dzika i prawie bezludna (mieszka stale okolo 600 osob). Sama trasa bardzo wymagajaca, szczegolnie dla osob, ktore nie sa odpowiednio przygotowane ( jak moja kochana Ania) z licznymi dlugimi podjazdami ciagnacymi sie po zboczach wygaslych wulkanow. W trasie przeszkadzal nam upal, i brak wody (wzielismy tylko dwie male butelki, za co zostalem solidnie opieprzony przez zone) Cale przejechanie wyspy zajelo nam okolo 4 godzin wliczajac w to przystanki na plazowanie ( i odpoczynki pomiedzy plazami, do ktorych zostalem zmuszony grozbami zony). Naprawde bylo warto. Takich widokow czlowiek nie zapomni do konca zycia.
Specjalne chce z tego miejsca wyrazic uznanie dla mojej kochanej, pieknej zony Ani, ktora pomimo zerowego przygotowania rowerowego dala rade przejechac jakze wymagajaca trase.
Kocham cie bardzo Anulka, wiesz o tym.
Więcej na Objazd La Graciosy
Specjalne chce z tego miejsca wyrazic uznanie dla mojej kochanej, pieknej zony Ani, ktora pomimo zerowego przygotowania rowerowego dala rade przejechac jakze wymagajaca trase.
Kocham cie bardzo Anulka, wiesz o tym.
Więcej na Objazd La Graciosy