Wczorajsze zdarzenie komunikacyjne tak mnie wkurzyło, że postanowiłam dzisiaj pojechać do pracy rowerem "choćby żabami z nieba padało". Poza tym... no trzeba było w końcu po raz pierwszy przelecieć Tribana.
Ale może najpierw opowiem co mnie tak wkurzyło :)
Otóż, gdy wracałam z pracy (Centrum), nastąpiła awaria metra. Cośtamcośtam zasilanie. Metro kursowało tylko do Politechniki a potem dopiero od Stokłos do Kabat, co mnie zupełnie nie urządzało :) Wysiadłam zatem z metra i potuptałam na jedyny jadący w interesującą mnie okolicę autobus (210). Nieważne, że jeździ co pół godziny. Nieważne, że jedzie na Ursynów 46 minut (!). Nieważne, że przyjechał krótki. Nawet nie wepchnęło się do niego tak strasznie dużo ludzi i udało mi się nawet mieć miejsce siedzące.
Problem powstał dwa przystanki dalej, czyli przy stacji Metro Politechnika. Otóż, do tego krótkiego, kursującego co pół godziny autobusu wcisnęła się kolejna porcja ludzi z metra. Niestety, drzwi nie chciały się zamknąć. W związku z tym kilka osób uwiesiło się na drzwiach i postanowiło "nie odpuścić". W autobusie rozpoczęła się najpierw rozmowa, potem dyskusja, potem gorąca dyskusja, potem awantura z przeklinaniem. Wiszący na drzwiach byli twardzi - nawet któraś z wiszących na drzwiach pań stwierdziła, że jak ona nie pojedzie to nikt nie pojedzie.
Kierowca wykazał się cierpliwością. Postanowił przeczekać aferę i zobaczyć co z niej wyniknie. Wyłączył silnik i czekał.
Awantura trwała około 10, może 15 minut. Całkiem długo, można było liczyć że wkrótce pojawi się kolejne 210 :)
Na szczęście w międzyczasie uruchomiono autobusy zastępcze i na nasz nieszczęsny przystanek na raz podjechały aż trzy, w tym dwa zupełnie puste. Więc nastąpił szybki szturm z 210 do M-ki. Przy czym - co ciekawe - wiszący na drzwiach ludzie postanowili na nich wisieć dalej więc było trudno wyjść z autobusu!
Wróciłam do domu zła, zmęczona, zmarznięta i o pół godziny później niż zwykle.
Zła byłam jeszcze z tego powodu, że chciałam pójść po powrocie na chwilkę chociaż na rower "za dnia". Niestety, nie udało się to.
Dlatego dzisiaj pojechałam rowerem. O.
Cóż mi rzec :) Tak długo do pracy rowerem to chyba jeszcze nigdy nie jechałam ;) Zwykle zajmuje mi to poniżej 30 minut. Tribanem jechałam około 42 minuty ale złożyło się na to kilka okoliczności.
Przede wszystkim czuję się na nim niepewnie.
Raz, że nie umiem jeździć w dolnym chwycie, gdzie przy naciśnięciu klamek hamulec dużo lepiej reaguje. Więc jechałam w górnym, naciskając podczas hamowania górne części klamek. Niestety, hamowanie w tym wydaniu jest mało efektywne. W dodatku bolą od tego dłonie.
Dwa, że cienkie, prawie łyse oponki, mają tendencję do ześlizgiwania się z mokrych krawędzi płytek chodnikowych oraz przypadkowych resztek lodu, co mnie trochę stresuje.
Poza tym było strasznie mokro a ja nie mam błotników, więc musiałam zwalniać przed każdą większą kałużą :)
A, no i... chyba muszę jednak zainwestować w SPD bo ciągle mi się buty ślizgały, co mnie na maksa wkurzało :) W dodatku odruch ciągnięcia pedału jednak już jakiś mam, co też nie pomaga ;)
Ale i tak jechało mi się fajnie, przede wszystkim gęba mi się cieszyła, że wreszcie wyszłam na rower ;)
Mam mokry tyłek na maksa. Całe szczęście, że w pracy mam do przebrania wszystko, włącznie ze skarpetami!
Pierwsze wrażenia z jazdy:
Rower jest dość stabilny, nawet przy uślizgach koła na fragmentach lodu, daje się dość łatwo opanować. Jest jednocześnie stosunkowo zwrotny, ciasne zakręty nie są niemożliwe :) Przerzutki chodzą gładko, przynajmniej w tym zakresie w jakim je wykorzystałam - z przodu środek i młynek, z tyłu nie wiem bo nie patrzę na wskaźniki tylko jadę na czuja - ale raczej były niskie biegi bo nie jechałam szybko. Przerzutki daje się obsługiwać tylko w górnym chwycie.
Klamki hamulcowe są dość daleko od baranka i nie są regulowalne. Dla męskiej dłoni pewnie to nie będzie problem ale dla mnie jest bo ledwo sięgam palcami do klamek. Hamulce są moim zdaniem niezłe, przy dolnym chwycie jest bardzo przyzwoita moc hamowania. Przy górnym (naciskanie górnej części klamek) jest słabo.
Carbonowy widelec dość fajnie tłumi drgania, ale dłonie mnie bolały bo nie jestem przyzwyczajona do ułożenia ich inaczej niż na prostej kierownicy (w rowerze MTB).
Rower jest dość długi, musiałam na maksa przesunąć siodło do przodu. Prawdopodobnie będę też musiała zmienić mostek na krótszy.
Więcej na Triban rozdziewiczony
Ale może najpierw opowiem co mnie tak wkurzyło :)
Otóż, gdy wracałam z pracy (Centrum), nastąpiła awaria metra. Cośtamcośtam zasilanie. Metro kursowało tylko do Politechniki a potem dopiero od Stokłos do Kabat, co mnie zupełnie nie urządzało :) Wysiadłam zatem z metra i potuptałam na jedyny jadący w interesującą mnie okolicę autobus (210). Nieważne, że jeździ co pół godziny. Nieważne, że jedzie na Ursynów 46 minut (!). Nieważne, że przyjechał krótki. Nawet nie wepchnęło się do niego tak strasznie dużo ludzi i udało mi się nawet mieć miejsce siedzące.
Problem powstał dwa przystanki dalej, czyli przy stacji Metro Politechnika. Otóż, do tego krótkiego, kursującego co pół godziny autobusu wcisnęła się kolejna porcja ludzi z metra. Niestety, drzwi nie chciały się zamknąć. W związku z tym kilka osób uwiesiło się na drzwiach i postanowiło "nie odpuścić". W autobusie rozpoczęła się najpierw rozmowa, potem dyskusja, potem gorąca dyskusja, potem awantura z przeklinaniem. Wiszący na drzwiach byli twardzi - nawet któraś z wiszących na drzwiach pań stwierdziła, że jak ona nie pojedzie to nikt nie pojedzie.
Kierowca wykazał się cierpliwością. Postanowił przeczekać aferę i zobaczyć co z niej wyniknie. Wyłączył silnik i czekał.
Awantura trwała około 10, może 15 minut. Całkiem długo, można było liczyć że wkrótce pojawi się kolejne 210 :)
Na szczęście w międzyczasie uruchomiono autobusy zastępcze i na nasz nieszczęsny przystanek na raz podjechały aż trzy, w tym dwa zupełnie puste. Więc nastąpił szybki szturm z 210 do M-ki. Przy czym - co ciekawe - wiszący na drzwiach ludzie postanowili na nich wisieć dalej więc było trudno wyjść z autobusu!
Wróciłam do domu zła, zmęczona, zmarznięta i o pół godziny później niż zwykle.
Zła byłam jeszcze z tego powodu, że chciałam pójść po powrocie na chwilkę chociaż na rower "za dnia". Niestety, nie udało się to.
Dlatego dzisiaj pojechałam rowerem. O.
Cóż mi rzec :) Tak długo do pracy rowerem to chyba jeszcze nigdy nie jechałam ;) Zwykle zajmuje mi to poniżej 30 minut. Tribanem jechałam około 42 minuty ale złożyło się na to kilka okoliczności.
Przede wszystkim czuję się na nim niepewnie.
Raz, że nie umiem jeździć w dolnym chwycie, gdzie przy naciśnięciu klamek hamulec dużo lepiej reaguje. Więc jechałam w górnym, naciskając podczas hamowania górne części klamek. Niestety, hamowanie w tym wydaniu jest mało efektywne. W dodatku bolą od tego dłonie.
Dwa, że cienkie, prawie łyse oponki, mają tendencję do ześlizgiwania się z mokrych krawędzi płytek chodnikowych oraz przypadkowych resztek lodu, co mnie trochę stresuje.
Poza tym było strasznie mokro a ja nie mam błotników, więc musiałam zwalniać przed każdą większą kałużą :)
A, no i... chyba muszę jednak zainwestować w SPD bo ciągle mi się buty ślizgały, co mnie na maksa wkurzało :) W dodatku odruch ciągnięcia pedału jednak już jakiś mam, co też nie pomaga ;)
Ale i tak jechało mi się fajnie, przede wszystkim gęba mi się cieszyła, że wreszcie wyszłam na rower ;)
Mam mokry tyłek na maksa. Całe szczęście, że w pracy mam do przebrania wszystko, włącznie ze skarpetami!
Pierwsze wrażenia z jazdy:
Rower jest dość stabilny, nawet przy uślizgach koła na fragmentach lodu, daje się dość łatwo opanować. Jest jednocześnie stosunkowo zwrotny, ciasne zakręty nie są niemożliwe :) Przerzutki chodzą gładko, przynajmniej w tym zakresie w jakim je wykorzystałam - z przodu środek i młynek, z tyłu nie wiem bo nie patrzę na wskaźniki tylko jadę na czuja - ale raczej były niskie biegi bo nie jechałam szybko. Przerzutki daje się obsługiwać tylko w górnym chwycie.
Klamki hamulcowe są dość daleko od baranka i nie są regulowalne. Dla męskiej dłoni pewnie to nie będzie problem ale dla mnie jest bo ledwo sięgam palcami do klamek. Hamulce są moim zdaniem niezłe, przy dolnym chwycie jest bardzo przyzwoita moc hamowania. Przy górnym (naciskanie górnej części klamek) jest słabo.
Carbonowy widelec dość fajnie tłumi drgania, ale dłonie mnie bolały bo nie jestem przyzwyczajona do ułożenia ich inaczej niż na prostej kierownicy (w rowerze MTB).
Rower jest dość długi, musiałam na maksa przesunąć siodło do przodu. Prawdopodobnie będę też musiała zmienić mostek na krótszy.
Więcej na Triban rozdziewiczony