Zakopane - czyli w imię zasad :))
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Łopuszno - Jedzrejów - Miechów - Kraków - Dobczyce - Rabka-Zdrój - Nowy Targ - Zakopane - Kościelisko
Wymagający wypad z Warszawy do Zakopanego w połączeniu z trasą dookoła Tatr planowałem ze znajomym z Bikestats od pewnego czasu. Na początku lipca ustalamy datę na weekend 13-14.VII, załatwiam sobie na ten czas wolne w pracy. W międzyczasie umawiam się z kolejną osobą z Bikestats, w końcu stanęło na tym, że w niedzielę dołączy do nas na trasę dookoła Tatr w Zakopanem. Na początku tygodnia - osoba z Warszawy nie odpowiada na moje wiadomości, czekałem 2 dni, efekt tego jest taki, że zostają wykupione bilety na autobus powrotny z Zakopanego, trzeba wracać z Krakowa, co oznacza dodatkowe 100km po górach, w już i tak ciężki dzień; a osoba na którą z zakupem biletu czekałem - z wyjazdu oczywiście rezygnuje... No nic, zdarza się; ale jestem umówiony w Zakopanem na niedzielną trasę - więc jadę. Gdy dzień przed wyjazdem obserwowałem prognozy pogody, bardzo niewesoło to zaczynało wyglądać, w skrócie zapowiadają dużo deszczu, nie do końca jestem przekonany do jazdy takiego dystansu w takich warunkach. Ale jak to mawiał Bohun - "kozacze słowo nie dym", więc jadę, bo nie mam w zwyczaju wystawiania innych ludzi.
Na trasę ruszam w piątek po 21, deszcz zaczyna padać kawałek za Piasecznem, jak się później okazało - przestał padać dopiero w Zakopanem... Początek trasy idzie sprawnie, bez większych problemów pokonuję dobrze mi znany odcinek do Drzewicy, tam staję na odpoczynek, deszcz jeszcze w normie, głównie mżawki. Przy wyjeździe z Końskich łapię gumę, w oponę wbiło się szkło, nieźle się wkurzyłem podczas pompowania, mam pompkę z wężykiem, która po napompowaniu do 7-8 atmosfer (wymagającym niezłej siły), przy odkręcaniu z wentyla ma zwyczaj odkręcać cały wentyl, w efekcie czego cała robota idzie na marne, teraz musiałem pompować aż 3 razy, to mój ostatni wyjazd z tym szajsem, lepiej jednak mieć mniej wygodną pompkę bez wężyka, ale taką co nie odstawia takich numerów.
Po długiej naprawie zaczęło już świtać, a wraz ze świtem - i mocniej padać, też i mocniej wiać z zachodu i południowego zachodu; solidnie leje aż do Łopuszna, remontowana droga za Końskimi jest już przejezdna, choć na paru kawałkach z jednym pasem. Do Jędrzejowa pada raz mniej, raz więcej, w mieście staję na przystanku na krótki odpoczynek. Zaglądam też do telefonu by sprawdzić czy nie zamókł, a tam czeka mnie jakże miła niespodzianka - wiadomość od osoby z którą miałem się spotkać w Zakopanem informująca, że w niedzielę zamiast jechać rowerem dookoła Tatr jednak pójdzie ze znajomymi pochodzić po górach; wiadomość wysłana późnym wieczorem w piątek, gdy byłem już na trasie. Jednym słowem, jakby to ujęła prezydent Warszawy - kuhwa mać, dla niektórych słowo jest warte tyle co papier toaletowy.
Ale, że z trasą do Zakopanego miałem ostatnio spore problemy, dwa razy zrezygnowałem - raz się wycofałem na 130km z powodu wiatru, drugim razem miałem poważny wypadek w Jędrzejowie i z rozbitą głową wracałem pociągiem - postanawiam, że tym razem nic mnie zatrzyma i wbrew wszelkim przeciwnościom dociągnę. Odcinek Jędrzejów-Kraków - to już solidniejsze górki Jury, podjazdy są cały czas, niestety szosa krakowska z roku na roku traci na jakości i coraz tu więcej dziur, jazda tędy nie jest już tak przyjemna jak parę lat temu, a remontować tego pewnie nie będą, bo w planach jest budowa szosy ekspresowej. Ale ruch jeszcze nie taki duży, więc nie ma co narzekać, przed Krakowem nawet deszcz leciutko odpuścił. W mieście staję na większy posiłek w McDonaldsie na rynku, odpocząłem tu prawie godzinę - i ruszam na ostatni, najbardziej wymagający kawałek.
Wybrałem wariant przez Dobczyce, cięższy i dłuższy od zakopianki, ale ładniejszy i ze zdecydowanie mniejszym ruchem. Już za Wieliczką zaczyna padać rzęsisty deszcz, który trzymał już do samego Zakopanego - akurat tak się miło złożyło, że najcięższe warunki były na najtrudniejszym odcinku ;)). Ale mimo wszystkich przeciwności - jedzie się solidnie, sprawnie zaliczam kolejne wzniesienia, przed Kasiną Wielką malowniczo prezentują się mgły nad górami, na szczęście na deszcze mam dużą odporność i łatwo nie rezygnuję. Ostatni odpoczynek (z obowiązkową w tych warunkach herbatą) robię na stacji benzynowej pod Rabką, na masyw Obidowej oddzielający mnie od Nowego Targu postanawiam wjechać drogą przez Rdzawkę. Wariant sporo ciekawszy niż zakopianką - początkowo łagodny podjazd, ale ostatnie 200m to jedna z bardziej nachylonych dróg w Polsce, większość sporo powyżej 10%, maksymalnie pokazał mi licznik 16%. Na Obidowej zaledwie 10'C, z widoków na Tatry oczywiście nici, szybko zjeżdżam do Nowego Targu i już zakopianką jadę pod Tatry. Ten odcinek - to jedna z bardziej parszywych szos w Polsce, zero pobocza, zrujnowany asfalt i ogromny ruch, przed wąskim mostem na Dunajcu (za mostem kończą się dziury) kilometrowy korek; jak się pomyśli, że włodarze Zakopanego byli na tyle bezczelni, że zgłosili swoją kandydaturę do organizacji igrzysk olimpijskich - to nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Tak więc końcówka milutka - bryzgająca woda spod kół samochodów, ciągłe wyprzedzanie na gazetę, pod górę i jeszcze na dobitkę czołowo pod wiatr; żyć nie umierać ;)) Tabliczkę ze znakiem Zakopane przyjmuję z wielką ulgą, niewiele tak rzeźnickich tras miałem okazję zaliczać, satysfakcja, ze się dało radę jest tu jedyną nagrodą. Robię zakupy w sklepie, podjeżdżam do Kościeliska i tam nocuję na prywatnej kwaterze.
Trasa kuriozalna, przez umawianie się z niesłownymi osobami - musiałem całość jechać w warunkach po prostu fatalnych; tak to bywa jak się planuje takie trasy pod kątem innych osób i ich możliwości urlopowo-czasowych; gdybym planował to sam - to pojechałbym mając w miarę pewną pogodę i miałbym z takiej jazdy sporo więcej frajdy. Pewna nauczka na przyszłość, by tak wymagające trasy jeździć albo planując tylko pod siebie, albo z osobami, które nie mają w zwyczaju olewania innych, a ich słowo ma wartość. Ale teraz, w pokoleniu niewolników komórek i facebooków - takie zachowanie to już coraz częściej norma, narzekając w ten sposób pewnie robię się człowiekiem starej daty i jak ten naiwniak jechałem taki kawał w deszczu, bo mam takie zasady, że ludzi nie wystawiam...
Zdjęcia z wypadu
Więcej na Zakopane - czyli w imię zasad ;)
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Łopuszno - Jedzrejów - Miechów - Kraków - Dobczyce - Rabka-Zdrój - Nowy Targ - Zakopane - Kościelisko
Wymagający wypad z Warszawy do Zakopanego w połączeniu z trasą dookoła Tatr planowałem ze znajomym z Bikestats od pewnego czasu. Na początku lipca ustalamy datę na weekend 13-14.VII, załatwiam sobie na ten czas wolne w pracy. W międzyczasie umawiam się z kolejną osobą z Bikestats, w końcu stanęło na tym, że w niedzielę dołączy do nas na trasę dookoła Tatr w Zakopanem. Na początku tygodnia - osoba z Warszawy nie odpowiada na moje wiadomości, czekałem 2 dni, efekt tego jest taki, że zostają wykupione bilety na autobus powrotny z Zakopanego, trzeba wracać z Krakowa, co oznacza dodatkowe 100km po górach, w już i tak ciężki dzień; a osoba na którą z zakupem biletu czekałem - z wyjazdu oczywiście rezygnuje... No nic, zdarza się; ale jestem umówiony w Zakopanem na niedzielną trasę - więc jadę. Gdy dzień przed wyjazdem obserwowałem prognozy pogody, bardzo niewesoło to zaczynało wyglądać, w skrócie zapowiadają dużo deszczu, nie do końca jestem przekonany do jazdy takiego dystansu w takich warunkach. Ale jak to mawiał Bohun - "kozacze słowo nie dym", więc jadę, bo nie mam w zwyczaju wystawiania innych ludzi.
Na trasę ruszam w piątek po 21, deszcz zaczyna padać kawałek za Piasecznem, jak się później okazało - przestał padać dopiero w Zakopanem... Początek trasy idzie sprawnie, bez większych problemów pokonuję dobrze mi znany odcinek do Drzewicy, tam staję na odpoczynek, deszcz jeszcze w normie, głównie mżawki. Przy wyjeździe z Końskich łapię gumę, w oponę wbiło się szkło, nieźle się wkurzyłem podczas pompowania, mam pompkę z wężykiem, która po napompowaniu do 7-8 atmosfer (wymagającym niezłej siły), przy odkręcaniu z wentyla ma zwyczaj odkręcać cały wentyl, w efekcie czego cała robota idzie na marne, teraz musiałem pompować aż 3 razy, to mój ostatni wyjazd z tym szajsem, lepiej jednak mieć mniej wygodną pompkę bez wężyka, ale taką co nie odstawia takich numerów.
Po długiej naprawie zaczęło już świtać, a wraz ze świtem - i mocniej padać, też i mocniej wiać z zachodu i południowego zachodu; solidnie leje aż do Łopuszna, remontowana droga za Końskimi jest już przejezdna, choć na paru kawałkach z jednym pasem. Do Jędrzejowa pada raz mniej, raz więcej, w mieście staję na przystanku na krótki odpoczynek. Zaglądam też do telefonu by sprawdzić czy nie zamókł, a tam czeka mnie jakże miła niespodzianka - wiadomość od osoby z którą miałem się spotkać w Zakopanem informująca, że w niedzielę zamiast jechać rowerem dookoła Tatr jednak pójdzie ze znajomymi pochodzić po górach; wiadomość wysłana późnym wieczorem w piątek, gdy byłem już na trasie. Jednym słowem, jakby to ujęła prezydent Warszawy - kuhwa mać, dla niektórych słowo jest warte tyle co papier toaletowy.
Ale, że z trasą do Zakopanego miałem ostatnio spore problemy, dwa razy zrezygnowałem - raz się wycofałem na 130km z powodu wiatru, drugim razem miałem poważny wypadek w Jędrzejowie i z rozbitą głową wracałem pociągiem - postanawiam, że tym razem nic mnie zatrzyma i wbrew wszelkim przeciwnościom dociągnę. Odcinek Jędrzejów-Kraków - to już solidniejsze górki Jury, podjazdy są cały czas, niestety szosa krakowska z roku na roku traci na jakości i coraz tu więcej dziur, jazda tędy nie jest już tak przyjemna jak parę lat temu, a remontować tego pewnie nie będą, bo w planach jest budowa szosy ekspresowej. Ale ruch jeszcze nie taki duży, więc nie ma co narzekać, przed Krakowem nawet deszcz leciutko odpuścił. W mieście staję na większy posiłek w McDonaldsie na rynku, odpocząłem tu prawie godzinę - i ruszam na ostatni, najbardziej wymagający kawałek.
Wybrałem wariant przez Dobczyce, cięższy i dłuższy od zakopianki, ale ładniejszy i ze zdecydowanie mniejszym ruchem. Już za Wieliczką zaczyna padać rzęsisty deszcz, który trzymał już do samego Zakopanego - akurat tak się miło złożyło, że najcięższe warunki były na najtrudniejszym odcinku ;)). Ale mimo wszystkich przeciwności - jedzie się solidnie, sprawnie zaliczam kolejne wzniesienia, przed Kasiną Wielką malowniczo prezentują się mgły nad górami, na szczęście na deszcze mam dużą odporność i łatwo nie rezygnuję. Ostatni odpoczynek (z obowiązkową w tych warunkach herbatą) robię na stacji benzynowej pod Rabką, na masyw Obidowej oddzielający mnie od Nowego Targu postanawiam wjechać drogą przez Rdzawkę. Wariant sporo ciekawszy niż zakopianką - początkowo łagodny podjazd, ale ostatnie 200m to jedna z bardziej nachylonych dróg w Polsce, większość sporo powyżej 10%, maksymalnie pokazał mi licznik 16%. Na Obidowej zaledwie 10'C, z widoków na Tatry oczywiście nici, szybko zjeżdżam do Nowego Targu i już zakopianką jadę pod Tatry. Ten odcinek - to jedna z bardziej parszywych szos w Polsce, zero pobocza, zrujnowany asfalt i ogromny ruch, przed wąskim mostem na Dunajcu (za mostem kończą się dziury) kilometrowy korek; jak się pomyśli, że włodarze Zakopanego byli na tyle bezczelni, że zgłosili swoją kandydaturę do organizacji igrzysk olimpijskich - to nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Tak więc końcówka milutka - bryzgająca woda spod kół samochodów, ciągłe wyprzedzanie na gazetę, pod górę i jeszcze na dobitkę czołowo pod wiatr; żyć nie umierać ;)) Tabliczkę ze znakiem Zakopane przyjmuję z wielką ulgą, niewiele tak rzeźnickich tras miałem okazję zaliczać, satysfakcja, ze się dało radę jest tu jedyną nagrodą. Robię zakupy w sklepie, podjeżdżam do Kościeliska i tam nocuję na prywatnej kwaterze.
Trasa kuriozalna, przez umawianie się z niesłownymi osobami - musiałem całość jechać w warunkach po prostu fatalnych; tak to bywa jak się planuje takie trasy pod kątem innych osób i ich możliwości urlopowo-czasowych; gdybym planował to sam - to pojechałbym mając w miarę pewną pogodę i miałbym z takiej jazdy sporo więcej frajdy. Pewna nauczka na przyszłość, by tak wymagające trasy jeździć albo planując tylko pod siebie, albo z osobami, które nie mają w zwyczaju olewania innych, a ich słowo ma wartość. Ale teraz, w pokoleniu niewolników komórek i facebooków - takie zachowanie to już coraz częściej norma, narzekając w ten sposób pewnie robię się człowiekiem starej daty i jak ten naiwniak jechałem taki kawał w deszczu, bo mam takie zasady, że ludzi nie wystawiam...
Zdjęcia z wypadu
Więcej na Zakopane - czyli w imię zasad ;)