"Jeżeli w głowie mojej tkwi
przycisk, który wyłączy
agresora we mnie
wnet go wciśnij.
Jeżeli w sercu moim tkwią
bezpieczniki podtrzymujące złość
wnet je wyrwij..."
Orbita Wiry - Moja małą furia
Tak też się czułem podczas ostatniej Pętli Beskidzkiej ( to się nazywa poślizg z wpisem ). Od pewnego czasu prześladował mnie pech, jak nie kapeć to zrywanie łańcucha ale tym razem to już było apogeum!!!! Po prostu myślałem, że mnie szlak trafi!!!! Zaczęło się...od zaspania. Z chłopakami byłem umówiony bodajże na 8 rano w Bielsku a ja się obudziłem o 7 więc o dojeździe do BB rowerem można było zapomnieć więc trzeba było spakować bike'a do auta i zapieprzać ile wlezie. Hehe wyjątkowo się nie spóźniłem. Zatem ruszyliśmy z Pisqiem, Dawidem, Marco i Tomkiem na pierwszy uphill - Przegibek, gdzie miał na Nas czekać k4r3l. Z deczka nam to zeszło :) bo Kubę spotkaliśmy już w Straconce. Coś się "posrało" z planem tripu i jechaliśmy na odwrót niż planowaliśmy stąd też Kuba zdecydował, że pojedzie według planu a my w odwrotną stronę. Na Przegibku pierwsza awaria - Paweł zauważył prującą się oponę w swojej szosie. Postanowił zawrócić, zmienić rower i dołączyć do Nas w Żywcu. Gdzieś w okolicach Moszczanicy zauważyłem, że z tylnego koła ucieka mi powietrze...Hmn...myślę sobie dziwne - nowe opony, nowe dętki?? Dopompowałem i pojechaliśmy dalej. W Milówce szlak mnie już trafiał bo powietrze dalej uciekało. Szybka decyzja - łatam. Zapasu nie miałem bo nie przewidziałem takiej okoliczności. Po wyciągnięciu dętki z opony widok makabryczny!!! W okolicy wentla dosłowne sito!!!! Ku...wa nowa dętka i takie coś???? Oj podniosło mi to ciśnienie mocno!!! Diagnoza??? Albo źle założona dętka czego skutkiem było uszczypanie, albo felerna dętka. Próbowałem to zakleić ale zdawałem sobie sprawę , że z tego i tak nic nie będzie... W zasadzie od Milówki musiałem się średnio zatrzymywać i dopompowywać ( bo oczywiście spierdzielało powietrze) dętkę co 2/3 kilometry. Dostawałem dosłownie kurwicy!!!! Powiedziałem chłopakom, żeby jechali dalej sami a ja jakoś się dokulam do Bielska ale panowie solidarnie negowali mój pomysł. W Kamesznicy spotkałem k4r3l'a, który to właśnie zjeżdżał z Koniakowa. Krótka pogawędka i w tym momencie zauważyłem, że z przedniego koła też spierdziela mi powietrze. Oj w głębi duszy sypały się takie kur...y ale nie chciałem tego zbytnio okazywać. Szlag po prostu mnie zalał.
Jedyne foto podczas całego tripu.
Podjazd pod Koczy Zamek z Kamesznicy przyznam...daję w dupę szczególnie w takiej temperaturze. Powiem szczerze, że pierwszy raz jechałem tą trasą gdyż zawsze wybierałem wariant bardziej widokowo ładniejszy. Mimo tego podjazd pierwsza klasa :). Do chłopaków dołączyłem pod Ochodzitą ponieważ co chwila musiałem pompować koła. Jedynie czego się obawiałem to zjazdów, a każdy kto był w tych okolicach to wie, że są tam genialne :). Nie ma to jak jazda na może jednym barze w dół, po zakrętach przy prędkości przekraczającej 50/60 km/h. Po prostu czyste szaleństwo!!! W Istebnej zatrzymaliśmy się w sklepie na uzupełnienie zapasów i ...dopompowanie moich kół. A w sklepie...Pani EWA :). Hehe to był jakże ważny czynnik estetyczny i motywujący podczas dalszego tripu. Niektórzy twierdzili, że będą do Istebnej jeździć co tydzień...oczywiście dla Pani EWY ;). Po zjeździe na Istebną Olecki postanawiam reanimować przednie koło. Wyciągam dętkę, szukam dziury a tu powtórka z rozrywki. Dokładnie w tym samym miejscu co w tyle totalne sito!!! Przecież to nie możliwe żeby w dwóch dętkach, dokładnie w tym samym miejscu, zdarzyło się to samo. Ponownie proponuję chłopakom "rozłąkę" ale oni dalej zostają przy swoim. Podczas przejazdu przez Olecki Dawid się gubi i dojeżdża do Nas dopiero po parunastu minutach na Kubalonce. Dalej to już standardowo pojechaliśmy koło Zameczku do Wisły Czerne i na Salmopol. Ja z racji, że co chwila tłoczyłem powietrze jechałem z tyłu walcząc dodatkowo ze zmęczeniem - 3,5 godziny snu po 12-stu godzinach pracy pracy zrobiło swoje. Na Salmopol dotarłem ostatni walcząc po drodze z pierwszymi skurczami. Zjazd z Salmopolu - toż to było dopiero szaleństwo :) - wyprzedzaliśmy wszystko co jechało przed nami. Momentami wiało nawet grozą ( czołówka z samochodem ). Zapomniałem przez chwilę o felernych dętkach. W szczyrku musowe pompowanie i rozdzielenie się z grupą. Miałem ich dogonić ale w Buczkowicach chwyciły mnie takie skurcze, że myślałem, że urodzę. O mały włos nie spadłem z bike'a. Pożegnałem się i podziękowałem chłopakom sms'owo i wolnym tempem ruszyłem w stronę Bielska. W Piekiełku zatrzymałem się na... nie powiem które pompowanie i ...urwałem wentyl. To już było prawdziwe apogeum gniewu/furii!!!! Dalszą drogę prowadziłem ( ok 4 kilometrów ) .
Reasumując: NAJbardziej pechowy trip jaki miałem do tej pory!!! A szkoda bo ekipa i tereny były wyśmienite. No i Pani EWA :D.
Więcej na Moja mała furia...