Niedziela, 9 rano - nikt normalny o tej godzinie nie wstaje. A jednak... dobrze, że w tym sezonie start Poland Bike przesunął się na 12:30 to przynajmniej trochę dłużej można pospać.
Przed maratonem wszystko przygotowane i zaplanowane, nawet wykonane wedle planu: paliwo zatankowane, camelbak pełny, żele w kieszeni, można jechać :)
Do Legionowa dojazd sprawny, miasteczko bardzo blisko stacji, na miejscu jestem chwilę po 11, do startu ponad godzina. Oglądam start dystansu Fan, sprawdzam swój sektor, jakieś 30 minut przed startem robię rozgrzewkę i jadę w sektor. Do sektora wjeżdżam 10 minut przed startem a sektor w połowie pełny - masakra, żeby stanąć z przodu musiałbym skończyć rozgrzewkę chyba 20 minut przed startem co kompletnie nie ma sensu. No ale nic, grzecznie czekam, start równo o czasie.
Trasa w tym roku nieco inna niż ta z zeszłego, znacznie mniej pierwszego asfaltu, więcej piachu, chyba nieco mniej singli. Asfaltu faktycznie mało, bo jakieś 2 kilometry i od razu wjazdu w teren, podczas rozgrzewki przejechałem początek, więc wiedziałem jak pojechać, żeby nieco wyprzedzić.
Trochę tam powyprzedzałem, ale po 20 minutach tempo okazało się dla mnie zbyt mocne, płuca przestały wyrabiać i musiałem konkretnie zwolnić, rozjazd na szczęście na 16 kilometrze, więc po jego przejechaniu już nie było odwrotu, i dobrze :)
Starałem się trzymać za innymi zawodnikami i nawet dobrze mi to szło, kilka razy ciągnąłem kilku zawodników, tylko oprócz problemu ze mną (który po krótkim odpoczynku się nie powtórzył) miałem problem z rowerem, łańcuch na kasecie koszmarnie mi przeskakiwał i na podjazdach pojawiały się problemy (raz łańcuch znalazł się między szprychami a kasetą...), było kilka miejsc, gdzie trzeba było prowadzić, po podprowadzeniu, wejściu na rower łańcuch znów przeskakuje. Najgorsze było to, że właśnie problem pojawił się, kiedy z kilkoma innymi zawodnikami przechodziliśmy przez przewrócone drzewo, po wejściu na rower już nie było szans na dogonienie, bo nie mogłem się rozpędzić, straszna lipa.
Więcej na Poland Bike Legrionowo - 26.05.2013
Przed maratonem wszystko przygotowane i zaplanowane, nawet wykonane wedle planu: paliwo zatankowane, camelbak pełny, żele w kieszeni, można jechać :)
Do Legionowa dojazd sprawny, miasteczko bardzo blisko stacji, na miejscu jestem chwilę po 11, do startu ponad godzina. Oglądam start dystansu Fan, sprawdzam swój sektor, jakieś 30 minut przed startem robię rozgrzewkę i jadę w sektor. Do sektora wjeżdżam 10 minut przed startem a sektor w połowie pełny - masakra, żeby stanąć z przodu musiałbym skończyć rozgrzewkę chyba 20 minut przed startem co kompletnie nie ma sensu. No ale nic, grzecznie czekam, start równo o czasie.
Trasa w tym roku nieco inna niż ta z zeszłego, znacznie mniej pierwszego asfaltu, więcej piachu, chyba nieco mniej singli. Asfaltu faktycznie mało, bo jakieś 2 kilometry i od razu wjazdu w teren, podczas rozgrzewki przejechałem początek, więc wiedziałem jak pojechać, żeby nieco wyprzedzić.
Trochę tam powyprzedzałem, ale po 20 minutach tempo okazało się dla mnie zbyt mocne, płuca przestały wyrabiać i musiałem konkretnie zwolnić, rozjazd na szczęście na 16 kilometrze, więc po jego przejechaniu już nie było odwrotu, i dobrze :)
Starałem się trzymać za innymi zawodnikami i nawet dobrze mi to szło, kilka razy ciągnąłem kilku zawodników, tylko oprócz problemu ze mną (który po krótkim odpoczynku się nie powtórzył) miałem problem z rowerem, łańcuch na kasecie koszmarnie mi przeskakiwał i na podjazdach pojawiały się problemy (raz łańcuch znalazł się między szprychami a kasetą...), było kilka miejsc, gdzie trzeba było prowadzić, po podprowadzeniu, wejściu na rower łańcuch znów przeskakuje. Najgorsze było to, że właśnie problem pojawił się, kiedy z kilkoma innymi zawodnikami przechodziliśmy przez przewrócone drzewo, po wejściu na rower już nie było szans na dogonienie, bo nie mogłem się rozpędzić, straszna lipa.
Więcej na Poland Bike Legrionowo - 26.05.2013