Minęły trzy tygodnie od mojej ostatniej przejażdżki. Tak długa przerwa nie była zamierzona. Nie była też spowodowana niesprzyjającą aurą – wszakże jeździłem już w znacznie bardziej ekstremalnych warunkach. Niestety po raz pierwszy w życiu musiałem zmierzyć się ze słabością własnego organizmu, którego istotna część, jaką jest kręgosłup, odmówiła posłuszeństwa właśnie trzy tygodnie temu. Jeszcze niedawno związek frazeologiczny „rwa kulszowa” należał do kanonu czysto teoretycznych pojęć z równie nierealnego świata geriatrii, a tu nagle taka „niespodzianka”. Będąc nieco „pogiętym” w dosłownym tego słowa znaczeniu, spojrzałem na pewne sprawy z innej perspektywy i uświadomiłem sobie, że choć Tour de France to już raczej nie wygram, to o zdrowie dbać powinienem. Skorzystawszy zatem z dobrodziejstw systemu EWUŚ, pojawiłem się w najbliższej przychodni, aby poddać się lekarskiej obdukcji, której rezultatem było skierowanie na prześwietlenie oraz zalecenie, aby na razie nie jeździć na rowerze, tylko pływać. Konkluzja owa, która ze wszystek miar słuszną być może, nie bierze jednakowoż jednego pod uwagę, iż zdecydowanie lepszy ze mnie rowerzysta niźli pływak. Usłyszawszy zatem jaką mam alternatywę, tak się tym przejąłem, że resztki bólu rozpłynęły się w nicości, jak ręką odjął. Odczekałem jeszcze tydzień i – ta dam! – oto jestem…
Dzisiaj wybrałem się na przejażdżkę po mieście. Starałem się jechać spokojnie i bacznie obserwować swój organizm. Planowałem przejechanie maksymalnie trzydziestu kilometrów, ale szło mi na tyle nieźle, że dorzuciłem jeszcze dziesiątkę.
Więcej na Po przerwie
Dzisiaj wybrałem się na przejażdżkę po mieście. Starałem się jechać spokojnie i bacznie obserwować swój organizm. Planowałem przejechanie maksymalnie trzydziestu kilometrów, ale szło mi na tyle nieźle, że dorzuciłem jeszcze dziesiątkę.
Więcej na Po przerwie