Ja to już trochę spaczony jestem. Dlaczego? Dlatego, że uwielbiam jeździć rowerem po Warszawie.
Bo Warszawa jaka jest, każdy widzi. Chaotyczna, głośna, poprzecinana monstrualnie szerokimi ulicami pełnymi szalonych samochodziarzy... Ale problem jest jeden - jako osobnik tu urodzony i w takich warunkach wychowany nie potrafię już bez tego wszystkiego funkcjonować. Jeśli mam do wyboru jeździć rowerem po Warszawie lub po podwarszawskich wioskach, zawsze wybiorę Warszawę. Wiem, że nie jest to wybór do końca racjonalny, ale ja już inaczej nie umiem :)
Przyjrzyjcie się np. ulicy Wołoskiej na Mokotowie, sfociłem wczoraj rano (stąd chwilowy brak aut):
![]()
To ulica w sumie typowa, jak wiele innych warszawskich ulic poszerzona do rozmiarów monstrualnych, stworzona chyba dla czołgów i kombajnów a nie dla ludzi. To miasto jest poprzecinane takimi właśnie "Prospektami Lenina", brutalnie rozrywającymi miejski organizm i dzielącymi go na wiele porozrzucanych kawałków. To miasto w swojej masie nie przypomina Paryża czy Amsterdamu, lecz Czelabińsk i Nowosybirsk. Czy taka sceneria zachęca do jakichkolwiek aktywności niezwiązanych z siedzeniem w blaszanej puszce? Uczciwie mówiąc, nie zachęca. A jednak wsiadam na rower i jeżdżę właśnie tutaj. Bo Warszawa jest jak narkotyk.
Na nałóg nie ma rady, skoro nie mam czasu na zaliczanie gmin gdzieś daleko od domu, to nie pojadę do podwarszawskich wiosek, dzisiaj znów będę jeździł po Warszawie.
A tak w ogóle, to całkiem ładny dystansik mi wczoraj wyszedł. Nie machnąłem go jednym zdecydowanym cięciem, lecz uczciwie składałem go do kupy, na raty przez cały dzień. Można i tak.
Więcej na Ja to już trochę spaczony jestem
Bo Warszawa jaka jest, każdy widzi. Chaotyczna, głośna, poprzecinana monstrualnie szerokimi ulicami pełnymi szalonych samochodziarzy... Ale problem jest jeden - jako osobnik tu urodzony i w takich warunkach wychowany nie potrafię już bez tego wszystkiego funkcjonować. Jeśli mam do wyboru jeździć rowerem po Warszawie lub po podwarszawskich wioskach, zawsze wybiorę Warszawę. Wiem, że nie jest to wybór do końca racjonalny, ale ja już inaczej nie umiem :)
Przyjrzyjcie się np. ulicy Wołoskiej na Mokotowie, sfociłem wczoraj rano (stąd chwilowy brak aut):

To ulica w sumie typowa, jak wiele innych warszawskich ulic poszerzona do rozmiarów monstrualnych, stworzona chyba dla czołgów i kombajnów a nie dla ludzi. To miasto jest poprzecinane takimi właśnie "Prospektami Lenina", brutalnie rozrywającymi miejski organizm i dzielącymi go na wiele porozrzucanych kawałków. To miasto w swojej masie nie przypomina Paryża czy Amsterdamu, lecz Czelabińsk i Nowosybirsk. Czy taka sceneria zachęca do jakichkolwiek aktywności niezwiązanych z siedzeniem w blaszanej puszce? Uczciwie mówiąc, nie zachęca. A jednak wsiadam na rower i jeżdżę właśnie tutaj. Bo Warszawa jest jak narkotyk.
Na nałóg nie ma rady, skoro nie mam czasu na zaliczanie gmin gdzieś daleko od domu, to nie pojadę do podwarszawskich wiosek, dzisiaj znów będę jeździł po Warszawie.
A tak w ogóle, to całkiem ładny dystansik mi wczoraj wyszedł. Nie machnąłem go jednym zdecydowanym cięciem, lecz uczciwie składałem go do kupy, na raty przez cały dzień. Można i tak.
Więcej na Ja to już trochę spaczony jestem