Droga na Młociny była całkiem przyjemna - ciepło, sucho, nawet tak bardzo nie wiało. Tylko ślisko było solidnie, więc wykonawszy parę testowych hamowań awaryjnych w kontrolowanych warunkach uznałam, że jadę wolno i ostrożnie, bo hamować nie chcę. Wmeldowanie się komuś w zderzak to nie jest to, co planuję osiągnąć.
Wyszedł mi spontaniczny wyścig z autobusem 167. Z Bitwy Warszawskiej na pętlę Chomiczówka ja jadę szybciej :D I to uwzględniając ostrożność i śliskość.
Stoję za nim na czerwonym świetle [później wyprzedzę], jakaś starsza pani podchodzi do drzwi, przez tylną szybę widzi mnie, podchodzi do szyby i paczy z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się do niej :)
A potem nadeszła droga powrotna.
Wychodzę z bloku - biało. Biało na dole, biało z góry, biało wszędzie. Chodnik nie do odróżnienia od trawnika. Ubrałam się na szczurka [kaptur ściągnięty tak, że tylko nos wystaje]. Trochę przesadzam, bo twarz miałam jednak odsłoniętą, ale góra kaptura zachodziła mi na oczy, bo wiatr musiał mi oczywiście wiać w twarz, co przy gęstym i intensywnym śniegu ogranicza nieco widoczność. Śnieg na twarzy przeżyję, śnieg na ustach i w nosie też, ale śnieg w oczach to już lekka przesada.
Wzdłuż Kasprowicza jest DDR. Próbuję nią jechać. Pamiętam, że jest od strony budynków, a tuż za barierką. Zatem jadąc metr od barierki jadę ścieżką? Chyba tak, nie wiem. Nie widzę.
Skręt w Conrada, zjeżdżam na jezdnię, bo jest trochę wyjeżdżona, może będzie łatwiej. No trochę łatwiej jest, to znaczy biała połać ma ciemniejsze paski wzdłuż, z deseniem w bieżnik. Jadę sobie zatem śladem koła samochodowego mając nadzieję, że jestem na jakimś pasie i to może właściwym. Śnieg cały czas w twarz. Postanowiłam eksperymentalnie zjechać na ścieżkę, wstydząc się trochę swojej prędkości [21 km/h].
Tia. Jadę... białym. Czymś. Czasami podłoże pod śniegiem jest bardziej pofałdowane, czasami mniej. Dedukuję, że większe pofałdowanie to trawnik, a mniejsze to DDR z częściowo udeptanym śniegiem. Ale wszystko to moje domysły, bo cały teren jest jednolicie biały. Śnieg nadal w twarz.
Było tak źle, że poważnie zastanawiałam się nad byciem ostatnią lamą i skorzystaniem z autobusu. Ale na przystanku okazało się, że na najbliższy czekałabym 20 min. Pfff, po tym czasie to ja już będę w połowie drogi.
Na szczęście mam tę ogromną zaletę, że potrafię włączyć sobie "tryb odkrywcy polarnego". Wymyśliłam to na nartach, kiedy warunki były fatalne, a ja chciałam jeździć. Uznałam, że jestem w kompletnej dziczy, niezbadanej jeszcze przez człowieka, nietkniętej stopą ni nartą. Na biegunie. Warunki zatem biegunowe, a ja dzielnie i samotnie odkrywam świat. Widoczność była taka, że świat odkrywać mogłam tylko samotnie. [3 m, widzę coś ciemniejszego - to drzewo czy tata? Rusza się, czyli chyba tata...] I bawiłam się świetnie :)
Koniec offtopa ;) Włączyłam sobie zatem ów tryb i jechałam, szpanując przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą :) Postanowiłam trzymać się jezdni, bo samochodowymi śladami jechało się wygodniej niż kopnym śniegiem. Chyba, że ślad robił się podejrzanie błyszczący, wtedy natychmiast ostrożnie zjeżdżałam w śnieg, bo błyszczenie oznaczało lód.
Jazda po cudzych śladach miała jeszcze jedną zaletę - kiedy ślad nagle zygzakował, ja zwalniałam. Żeby samej nie zygzakować. Zakręty brałam z vmax = 13 km/h i była to słuszna prędkość. Po śladach widziałam, jak samochody wyrzucało na wirażach. Dlatego tak zwalniałam, dzięki czemu mnie prawie nie wyrzucało.
W sumie jechałam ulicą z prędkością 21 km/h, a ścieżką/chodnikiem/nie-mam-pojęcia-co-tam-jest-pod-śniegiem 17 km/h. Ścieżką jechałam Kasprowicza, kawałek Conrada, Prymasa i Bitwy do Szczęśliwickiej, resztę jezdnią.
Na szczęście jechało mi się bardzo bezpiecznie - w całym mieście spontanicznie zaczęła obowiązywać strefa Tempo 30.
Nieliczne auta wyprzedzały mnie bardzo szerokim łukiem i bardzo wolno. Niektóre natomiast wyprzedzałam ja, bo nie wiedziały co robić.
I tak oto wróciłam do domu bezpiecznie, częściowo sucho i prawie całkiem ciepło. Popatrzyłam na rower, przypięłam go pod blokiem i poszłam do domu po miotełkę. Wychodzę z miotełką - na siodełku już warstwa śniegu [wszędzie indziej też, ale z wcześniej]. Ustawiłam rower pod daszkiem przed wejściem, omiotłam na ile mogłam.
Teraz rower na gazetach obcieka na klatce, a ja przebrana w suche, domowe rzeczy popijam gorący rosołek i jest mi dobrze :)
Morsie, jeśli chcesz mnie gonić, to będziesz przynajmniej miał co ;)
Więcej na Śnieżyca! Wyścig z autobusem i tryb odkrywcy polarnego
Wyszedł mi spontaniczny wyścig z autobusem 167. Z Bitwy Warszawskiej na pętlę Chomiczówka ja jadę szybciej :D I to uwzględniając ostrożność i śliskość.
Stoję za nim na czerwonym świetle [później wyprzedzę], jakaś starsza pani podchodzi do drzwi, przez tylną szybę widzi mnie, podchodzi do szyby i paczy z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się do niej :)
A potem nadeszła droga powrotna.
Wychodzę z bloku - biało. Biało na dole, biało z góry, biało wszędzie. Chodnik nie do odróżnienia od trawnika. Ubrałam się na szczurka [kaptur ściągnięty tak, że tylko nos wystaje]. Trochę przesadzam, bo twarz miałam jednak odsłoniętą, ale góra kaptura zachodziła mi na oczy, bo wiatr musiał mi oczywiście wiać w twarz, co przy gęstym i intensywnym śniegu ogranicza nieco widoczność. Śnieg na twarzy przeżyję, śnieg na ustach i w nosie też, ale śnieg w oczach to już lekka przesada.
Wzdłuż Kasprowicza jest DDR. Próbuję nią jechać. Pamiętam, że jest od strony budynków, a tuż za barierką. Zatem jadąc metr od barierki jadę ścieżką? Chyba tak, nie wiem. Nie widzę.
Skręt w Conrada, zjeżdżam na jezdnię, bo jest trochę wyjeżdżona, może będzie łatwiej. No trochę łatwiej jest, to znaczy biała połać ma ciemniejsze paski wzdłuż, z deseniem w bieżnik. Jadę sobie zatem śladem koła samochodowego mając nadzieję, że jestem na jakimś pasie i to może właściwym. Śnieg cały czas w twarz. Postanowiłam eksperymentalnie zjechać na ścieżkę, wstydząc się trochę swojej prędkości [21 km/h].
Tia. Jadę... białym. Czymś. Czasami podłoże pod śniegiem jest bardziej pofałdowane, czasami mniej. Dedukuję, że większe pofałdowanie to trawnik, a mniejsze to DDR z częściowo udeptanym śniegiem. Ale wszystko to moje domysły, bo cały teren jest jednolicie biały. Śnieg nadal w twarz.
Było tak źle, że poważnie zastanawiałam się nad byciem ostatnią lamą i skorzystaniem z autobusu. Ale na przystanku okazało się, że na najbliższy czekałabym 20 min. Pfff, po tym czasie to ja już będę w połowie drogi.
Na szczęście mam tę ogromną zaletę, że potrafię włączyć sobie "tryb odkrywcy polarnego". Wymyśliłam to na nartach, kiedy warunki były fatalne, a ja chciałam jeździć. Uznałam, że jestem w kompletnej dziczy, niezbadanej jeszcze przez człowieka, nietkniętej stopą ni nartą. Na biegunie. Warunki zatem biegunowe, a ja dzielnie i samotnie odkrywam świat. Widoczność była taka, że świat odkrywać mogłam tylko samotnie. [3 m, widzę coś ciemniejszego - to drzewo czy tata? Rusza się, czyli chyba tata...] I bawiłam się świetnie :)
Koniec offtopa ;) Włączyłam sobie zatem ów tryb i jechałam, szpanując przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą :) Postanowiłam trzymać się jezdni, bo samochodowymi śladami jechało się wygodniej niż kopnym śniegiem. Chyba, że ślad robił się podejrzanie błyszczący, wtedy natychmiast ostrożnie zjeżdżałam w śnieg, bo błyszczenie oznaczało lód.
Jazda po cudzych śladach miała jeszcze jedną zaletę - kiedy ślad nagle zygzakował, ja zwalniałam. Żeby samej nie zygzakować. Zakręty brałam z vmax = 13 km/h i była to słuszna prędkość. Po śladach widziałam, jak samochody wyrzucało na wirażach. Dlatego tak zwalniałam, dzięki czemu mnie prawie nie wyrzucało.
W sumie jechałam ulicą z prędkością 21 km/h, a ścieżką/chodnikiem/nie-mam-pojęcia-co-tam-jest-pod-śniegiem 17 km/h. Ścieżką jechałam Kasprowicza, kawałek Conrada, Prymasa i Bitwy do Szczęśliwickiej, resztę jezdnią.
Na szczęście jechało mi się bardzo bezpiecznie - w całym mieście spontanicznie zaczęła obowiązywać strefa Tempo 30.
Nieliczne auta wyprzedzały mnie bardzo szerokim łukiem i bardzo wolno. Niektóre natomiast wyprzedzałam ja, bo nie wiedziały co robić.
I tak oto wróciłam do domu bezpiecznie, częściowo sucho i prawie całkiem ciepło. Popatrzyłam na rower, przypięłam go pod blokiem i poszłam do domu po miotełkę. Wychodzę z miotełką - na siodełku już warstwa śniegu [wszędzie indziej też, ale z wcześniej]. Ustawiłam rower pod daszkiem przed wejściem, omiotłam na ile mogłam.
Teraz rower na gazetach obcieka na klatce, a ja przebrana w suche, domowe rzeczy popijam gorący rosołek i jest mi dobrze :)
Morsie, jeśli chcesz mnie gonić, to będziesz przynajmniej miał co ;)
Więcej na Śnieżyca! Wyścig z autobusem i tryb odkrywcy polarnego