PKP – STUDIUM PRZYPADKU.Plan pierwszego dnia przedstawiał się następująco: ładujemy się w Zielonej
Górze w pociąg o 1:00 do Krakowa, tuż po 10ej odbieramy z CyckloCentrum
szybkozamykacz do mojej przyczepki a przed zmierzchem jemy oscypki w Zakopanem.
Tak, cuda się zdarzają … jeszcze żeby w życiu było jak w kabarecie ... Polecam
ten oto skecz, tylko dla widzów pełnoletnich:
Na podróż pociągiem zdecydowała się również Nasza znajoma - Banasiowa.
Wybierała się na urlop do Niemodlina z dwójką swoich dzieci. Cieszyliśmy się na
wspólny wyjazd, w końcu zawsze to raźniej i bezpieczniej w grupie.
Pociąg podstawiony. Wagonów a wagonów. W wyborze lokalizacji dla Naszego
niemałego majdanu miał pomóc
Pan Konduktor. Miał. Rzekł trzy słowa: „nie
wpuszczę Was”. Tłumaczyliśmy, że „w internecie
napisane było - pociąg z ograniczoną liczbą miejsc dla rowerów i skoro nie ma
innych bicyklistów, to w czym problem”, „że jedziemy na Bałkany, żeby nie
pozbawiał Nas marzeń o wakacjach, że przecież wyślemy mu pocztówkę”. Szczypta
perswazji zmiękczyła serce konduktora. Na 5 minut przed odjazdem pociągu, ładujemy się między wagon sypialny a zwykły z przedziałami. Miejscówka obok wc.
Zapachy niekonieczne. Zasypiam na podłodze, przed tym wrzucam fotkę na rower
nie gryzie z króciutkim tekstem „Kuszetkę wykupiłam... Kraków za jedyne 9 h”. Optymistka …
Tuż po 6ej budzi mnie młody Banaś, po
minie stwierdzam, że PKP znów postanowiło Nas zaskoczyć. Okazało się, że stoimy
już od 2 godzin we Wrocławiu. Czekaliśmy na skład z Kołobrzegu, który miał się
do Nas podczepić, a dokładnie to na JEDNĄ pasażerkę opóźnionego pociągu, która
wykupiła rezerwację do Krakowa. Minęła kolejna godzina zanim zwolnił się tor i
można było zespolić oba składy. Gwizdek i odjazd. Nic nie pozostało, tylko
modlić się i ćwiczyć oddech. CyckloCentum zamykano o 14ej.
Już nawet opowieści dziwnej treści
jednego z podróżnych nie robiły na Nas większego wrażenia. A to o zawiniętej
kiedyś trakcji 5 km za Katowicami, co skutkowało 8h opóźnieniem. Albo o pociągu
do Krakowa, którym jechał żołnierz Wojska Polskiego, spieszący się na samolot
do Iraku. Jak wysiadła lokomotywa i skład musiał zwolnić do 30km/h, zagroził,
że wszystkich powystrzela (spokojnie, nikogo nie zabił). Wojak nie zdążył na
misję, przewoźnik zwracał mu koszty podróży. Nam, w ramach rekompensaty,
zaserwowano
darmową kawę. Przyznam, że trochę nie trafili z rodzajem napoju
…ehhh … Niskie ciśnienie i PKP - odległa
przyszłość.
Z Banasiami żegnamy się w Opolu. W drodze do Krakowa pociąg jeszcze raz
stanął na dłuuuuuuższą chwilę. To był ten moment, w którym postanowiłam dopisać
nitroglicerynę do listy niezbędnych rzeczy, przydatnych w podróży PKP. Wybijała
trzynasta, kiedy „niespodziewanie” ujrzeliśmy tablicę Kraków Główny. Bóg jednak
istnieje – pomyślałam. Cały ekwipunek zostaje pod opieką Sławka na peronie a ja
włączam 6-ty bieg.
Wpadam do CycloCentrum, oczywiście wcześniej mylę kilka razy drogę i o mały
włos nie ląduję na masce mercedesa. W sklepie rowerowym zderzam się ze
spojrzeniem, kompletnie nieświadomego powagi sytuacji, sprzedawcy. Wita mnie
tak: „A to Pani. Po szybkozamykacz? Zaraz
SPRAWDZĘ czy jest”. No żesz (cenzura)
znalazł się dowcipniś. Kilkanaście razy dzwoniłam, żeby upewnić się, że część
będzie na mnie czekać i nikomu nie zostanie sprzedana. Jadę przez pół Polski …
katastroficzne myśli przerywa triumfalne „Jest”. Za szybkozamykacz płacę 30 zł.
Do kolekcji map dorzucam jeszcze za 20 zł: Małopolskę Południową, Tatry Polskie
i Słowackie. Pozostało zapakować przyczepkę i ruszyć w drogę. Na spotkanie z
przygodą …
ZWIEDZAMY, ZWIEDZAMY
Wstyd się przyznać, że tak na dobrą sprawę, to był pierwszy raz kiedy
mogłam zwiedzić Kraków. Taka ze mnie globtroterka !!! Wszyscy, którym mówiłam,
że nigdy nie byłam w grodzie Kraka, patrzyli na mnie z takim dziwnym
politowaniem. Rewanżowałam się zawsze ripostą „ A w
Ełku to byliście?” (80%
odpowiedzi „a gdzie to?”). Tak jak oni nie rozumieli, jak to się stało, że nie
było mi dane szwędać się po Krakowie, tak i dla mnie nie do zaakceptowania był
(nadal jest) fakt, że nie trafili nigdy do Ełku – mojego rodzinnego miasta,
niekwestionowanej stolicy Mazur. Oglądać, podziwiać i przyjeżdżać proszę:
Co tu dużo mówić. Więc powtórzę za milionami turystów: „Kraków jest
przepiękny!”.A to, za co
inni płacą, my, mieliśmy zupełnie za darmo. W obrębie
Starego Miasta poruszaliśmy
się jednak na piechotę. Nie dlatego, że ruch rowerowy był tam zakazany. Akurat
pod tym względem Kraków może poszczycić się dobrymi rozwiązaniami. Większość ulic przy Rynku Głównym to
ulice pieszo - rowerowe (oznaczone znakami łączonymi C13/C16 z poziomą kreską)
a w kilku ulicach jednokierunkowych ruch rowerowy jest dopuszczony w obu
kierunkach. Ja po prostu nie mogłam ujarzmić przyczepki, co rusz się odczepiała a bagaż obsuwał i
tarł o tylne koło.
Na
Wawel
rowerów już wtargać nie można było. Pan Strażnik zapewniał, że nic się nie
stanie, jak zostawimy bicykle pod bramą. Woleliśmy nie ryzykować. Dobytek pod opieką Sławka a ja idę zwiedzać wzgórze.
PŁASZÓW –
WSTYDLIWE MIEJSCE KRAKOWAPo
wyjeździe z Wawelu, przyczepka dalej nawalała. Byliśmy zmuszeni stanąć na dobrą
godzinę, wyregulować i poprzesuwać sakwy. Jak tylko prikolica zdała test
przyjaźni z moim bicyklem, ruszyliśmy w kierunku Płaszowa, byłego
nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Z „Listy Schindlera” utkwiła mi
najbardziej w pamięci ta scena:
Jej „bohaterem” jest komendant obozu
Amon Göth. Słynął on z tego,
że podczas dyktowania stenografowi listów i rozkazów, strzelał przez okno z
myśliwskiego karabinu do pracujących przed barakami więźniów. Polecam
wstrząsający
artykuł o tym sadystycznym zbrodniarzu.
O tym, że teren, po którym zaraz będziemy
stąpać to były obóz koncentracyjny, dowiadujemy się z tablic informacyjnych. Wokół
zieleń, alejki spacerowe, ławeczki, ludzie z psami, dzieci na rowerkach. Dziś
to miejsca praktycznie w niczym nie przypomina miejsca kaźni, straszliwych
zbrodni hitlerowskich. Zachował się w prawdzie tzw. Szary Dom ( katownia
więźniów), Willa Götha, a po wojnie ustawiono kilka niewielkich
obelisków upamiętniających ofiary obozu i jeden, ogromny pomnik.
Jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że nie jest tak, jak
być powinno, że to miejsce zasługuje na większą pamięć i szacunek. Nie widać
tego na zdjęciach, ale tuż za Pomnikiem Ofiar Faszyzmu, z przejmującą symboliką wyrwanych serc, stoi
Castorama, bijąc po oczach wielkim napisem. Nie tak wyobrażałam sobie KL
Płaszów. Nie chcę się nawet zastanawiać co czują ocaleli więźniowie czy bliscy
ofiar na widok tego wszystkiego. Pozostaje mieć nadzieję, że władze miejskie, w
niedalekiej przyszłości uporządkują teren byłego obozu. W sieci odnalazłam
artykuł pt.
„Wstydliwe miejsce Krakowa”, polecam. Ku refleksji.
KAIM - WIELICZKA - DOBCZYCE - WIŚNIOWOZ Płaszowa
udajemy się na
Wzgórze Kaim (265m. n.p.m.). Nie wiedzieliśmy nic o tym miejscu.
Pojechaliśmy tam, bo stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zobaczyć panoramę Krakowa
i Wieliczki z jakiejś górki. Po dotarciu, okazało się (napis na pomniku), że były
tu prowadzone ciężkie walki, pomiędzy armią austrowęgierską a
rosyjską, podczas pierwszej wojny
światowejw grudniu 1914 r. Wnioskując po ilości śmieci i kształcie
butelek, dziś to z pewnością miejsce dla ludzi, ceniących sobie „aktywność” na
świeżym powietrzu.
Do
Wieliczki wjeżdżamy po
19ej. Dni Św. Kingi, zabawa na całego. Szkoda, że nie załapaliśmy się na pokaz
paralotniarzy, podobno zrzucali cukierki. Niedługo miał się rozpocząć koncert Budki
Suflera. Niestety, byliśmy już tak głodni, że nie w głowie Nam były przeżycia
artystyczne i wizyty w podziemiach kopalni. Zakupy, kolacja, chwila latania na Rynku po
planszy w 3D, wizyta
na fb i w drogę.
Trasą 964 kierujemy się na
Dobczyce. Teren robi się już co raz bardziej pagórkowaty. Podjazdy przeplatane
długimi zjazdami, a nawet mamy okazję pokonać ciekawą serpentynkę tuż za Dobczycamy.
Szybko się zmierzcha. Tuż po 22ej znajdujemy miejsce do spania - w
Wiśniowie, tuż przy stacji paliw, w
otoczeniu okazałych choinek. A to już zdjęcia z poranka.
Dzień II : Wiśniowo - ZakopaneWięcej na
Dzień I – czyli wsiąść do pociągu byle jakiego.