Quantcast
Channel: bikestats.pl | Wycieczki
Viewing all 9103 articles
Browse latest View live

PORTUGAL 2014 - Dzień 16

$
0
0
Dzień zaczyna się...deszczem. Na pocieszenie miły Francuz zostawia nam kartkę z zaproszeniem na śniadanie. Właściciel śpi, ale wita nas jego żona i biegle mówiąca po angielsku córka. Po posiłku stwierdzamy, że nie ma sensu suszyć namiotu, więc zwijamy mokry i ruszamy w trasę. Początkowo mamy pod górkę, a motywacja do jazdy średnia. Przed Annecy zauważamy zbliżające się do nas granatowe chmury. Już z daleka słychać lekkie grzmoty. No świetnie... W tym wypadku musimy jak najszybciej zjechać do miasta, żeby w spokoju przeczekać ulewę. Niestety ta nie chce przejść, więc Tomek postanawia wykorzystać brak pogody na zmianę swojej opony, która jest w nieciekawym stanie. Niby spore miasto, ale znaleźć sklep rowerowy nie jest prosto. Wjeżdżamy do centrum i pracownik GoSportu wskazuje nam drogę. Z problemami, ale odnajdujemy serwis i Tomek wchodzi do akcji. Ja czekam pod jednym z bloków. W między czasie nad miastem przechodzi najbardziej intensywna ulewa. Francuz wyjeżdżający z garażu tylko się uśmiecha, mówiąc że pada tak od kilku dni i ma padać przez następne kilka. Pozdro. Po ponad godzinie wraca Tomek, szybko coś jemy i próbujemy ratować i tak już stracony dzień. Pozytyw jest taki, że Tomek kupił nową oponę Schwalbe Marathon i w Alpach nie będzie problemów i martwienia się o sprzęt. Pogoda minimalnie się poprawia, więc ruszamy wzdłuż jeziora. Jedzie się nawet nieźle, choć oczywiście jest mokro, a i o ścieżkę rowerową ciężko. Po przejechaniu całej Szwajcarii szlakami rowerowymi, zapomnieliśmy co to wspólna jazda z samochodami ;) Zrobiło się późno, więc musieliśmy szukać noclegu już po 60 km. Zaczęliśmy na przedmieściach Faverges i już za drugim razem udało się znaleźć nie ogródek, nie garaż, a prawdziwy apartament! Dwie miłe Francuzki udostępniły nam dwupiętrowe pomieszczenie, które kiedyś wynajmowały. Mieliśmy do dyspozycji na górze dwa pokoje, a na dole kuchnię z kominkiem i salon. W dodatku dostaliśmy jakieś suchary, pyszny dżem jagodowy, mleko. Pogodę mamy kiepską, ale szczęście do ludzi wielkie. Morale +50.

Wielki most wiszący robi wrażenie
Wielki most wiszący robi wrażenie © completny

My też mamy swój Tour de Europe ;)
My też mamy swój Tour de Europe ;) © completny

Annecy
Annecy © completny

W poszukiwaniu nowej opony dla Tomka
W poszukiwaniu nowej opony dla Tomka © completny



Chmury nadal wiszą nisko
Chmury nadal wiszą nisko © completny

Taki apartament nam się trafił! :D
Taki apartament nam się trafił! :D © completny

Jeden pokój
Jeden pokój © completny

Drugi pokój
Drugi pokój © completny

Nawet o czymś takim nie marzyliśmy ;)
Nawet o czymś takim nie marzyliśmy ;) © completny

***


Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 16

Kierunek mógł być tylko jeden ...

$
0
0


KIERUNEK MÓGŁ BYĆ TYLKO JEDEN …


Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Ja swoje zdradziłam już pierwszego dnia po powrocie z pierwszej eskapady rowerowej na Bałkany (lipiec-sierpień 2013). Niby istnieje coś takiego, jak zaklinanie rzeczywistości, sprawianie, że myśli stają się rzeczami i teoretycznie trasa jaką wyrysowałam w Google na tegoroczny trip była do zrobienia. Po obejrzeniu filmu Mandarynki obsesyjnie zaczęłam marzyć więc o wyprawie do Gruzji - kolebce wina, soczystych pierożków chinkali i charyzmatycznych muzyków. Oto jeden z nich:




Plan miał objąć nie tylko ten kraj ale i Armenię, a w drodze powrotnej oczywiście olimpijskie Soczi, Krym, Odessę i Lwów. Przez myśl mi wtedy nie przeszło, że powinnam to skonsultować z Carem Putinem. Obserwatorzy wydarzeń światowych niech sobie dopowiedzą czemu musiałam zmodyfikować kierunek podróży rowerowej. No nic, gdzieś trzeba było pojechać.

Jest maj, siedzę tak jak teraz przy komputerze i studiuję mapy. Po objechaniu kursorem połowy Europy, dalej nic nie wiem. Z „pomocą” przychodzi Nasz (mój i Slavko) serdeczny przyjaciel Srdjan z Herceg Novi. Pisze z fb, krótko ale treściwie: „kiedy do Nas przyjedziecie, obiecaliście”. Kto choć raz był na Bałkanach, ten wie, że niedotrzymanie słowa Serbowi to największa potwarz i zbrodnia. Przyparta do muru, odpisuję równie krótko i równie treściwie: oczywiście, że będziemy, oczekujcie Nas w sierpniu. Klamka zapadła – kierunek Serbia i Czarnogóra. Całe szczęście, że podczas zeszłorocznej 45 dniowej wyprawy nie „udało” się zjeździć wszystkiego co najpiękniejsze w tych krajach. Dwa miejsca w szczególności przyciągały mnie jak magnes: Kanion Uvac i Nacjonalny Park Derdap. Od momentu stwierdzenia „chcę tam być” zaczęły się intensywne przygotowania do wyjazdu.





„ZNÓW SIĘ ZEPSUŁEŚ I WIEM CO ZROBIĘ …"

O kondycję swoją się nie bałam, bo solidnie trenowałam przed wyjazdem. Mogą w tym temacie wypowiedzieć się chłopacy z Travel & Cycle Team Poznań, specjaliści od nocnych eskapad rowerowych. Tak na marginesie: jeśli szukasz ekipy na wojaże, zgłoś się do nich na fb a pokochasz dłuuuugie dystanse. Oto relacja z jednej z Naszych wspólnych wypraw. 




Bardziej frapował mnie stan mojego 6-letniego Genesisa. Po wnikliwym przeglądzie, musiałam przekazać mu tę złą wiadomość „przykro mi stary, nie jedziesz”. Bez skrupułów wymieniłam go na lepszy model: Kross Level B7 – koła 29’’. Pomyślałam: no na takiej maszynie jazda to poezja. Podstawowym kryterium wyboru roweru oczywiście był …. kolor. Za Chiny nie przyszło mi do głowy, że fajnie by było, jakby miał też takie 2 małe dziureczki na tylnym widelcu. Montaż bagażnika (zeszłoroczny zakup) nie wchodził więc w rachubę. To chwilowe zaćmienie umysłu kosztowało mnie 700 zł. Na mojej głupocie zarobiła firma handlująca przyczepkami. Żeby było jeszcze weselej, przez niedopatrzenie pakowacza, Nasza wyprawa mogła trwać krócej niż walka Gołoty z Lamonem Brewsterem. Otóż, na dzień przed wyjazdem (piątek, 25.07) okazało się, że „krasnoludki” wyniosły z kartonu szybkozamykacz, niezbędną część do przymocowania przyczepki do roweru. Mieliśmy do wyboru albo czekać do wtorku na nowy albo ładować się z całym majdanem w pociąg do Krakowa, bo tam uchowała się jedna sztuka. Czekać Nam się nie chciało, więc postawiliśmy na drugą opcję. Jak na złość, PKP postanowiło Nam umilić podróż i wprowadzić w stan przedzawałowy…. O szczegółach w następnym wpisie.

CZY PRZYDA SIĘ SUSZARKA …

„Najsympatyczniejszym” etapem przygotowań jak zwykle okazało się pakowanie. Co tu wybrać, jak wydaje Ci się, że wszystko się przyda. Humoru nie poprawiał fakt oficjalnego wyznaczenia mnie, po raz kolejny przez Slavko – na osiołka, wielbłąda albo jak kto woli, muła pociągowego tej wyprawy. Do powinności takiego osła należało: wożenie za sobą przyczepki obładowanej sakwami, śpiworami, matami i namiotem (wszystkiego jakieś 40 kg) i NIENARZEKANIE, że ciężko. Tak to wyglądało:





Z uwagi na ograniczone środki finansowe bazowaliśmy głównie na sprzęcie zakupionym przed poprzednią wyprawą: sakwy wodoszczelne Sport Arsenal, namiot Qechua (lekko pęknięty), maty, śpiwory puchowe (po tylu ulewach jakie Nas dopadły, żałuję, że nie syntetyczne), kuchenka gazowa, ubrania, leki, kosmetyki, zestawy naprawcze i części do roweru, oświetlenie z taką ilością lumenów, żeby pedałować również nocą, ekspandery (niedoceniania przez wielu a niezwykle potrzebna rzecz) i mnóstwo innych pierduł. Pozwólcie, że wtrącę tu małą dygresyjkę - Kochany czytelniku, być może przyszły podróżniku rowerowy: choćbyś był przekonany, że zabrałeś ze sobą wszystko i ubezpieczony jesteś na wszelkie możliwe sposoby, wiedz, że się mylisz !!! Nie chcę uprzedzać faktów ale w moim przypadku nawaliła część, po której bym się tego najmniej spodziewała. I tylko szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że mogliśmy kontynuować podróż.

Na kilka dni przed wyprawą udało Nam się przekonać firmę Milkoshake do zainwestowania w Nasze paliwo – energię do jazdy. Otrzymaliśmy kilkanaście kilogramów odżywek, shaker’y i koszulki. Tak przygotowani mogliśmy wyruszać w nieznane.




Kolejny wpis: Dzień I – Kraków - Wiśniowo



Więcej na Kierunek mógł być tylko jeden ...

PORTUGAL 2014 - Dzień 17

$
0
0
Nocleg w apartamencie był super. Niestety pogoda nie poprawiła się znacząco przez noc. Natomiast wczoraj gdy Francuzki dowiedziały się, że planujemy wjechać na Col du Galibier to ostrzegały, że w taką pogodę może tam padać śnieg :P Mimo wszystko jemy śniadanie i po godzinie 9 zaczynamy etap 17. Przez stopującą nas pogodę jesteśmy już 2 dni w plecy. Początkowo jedzie się przyjemnie, ciągle lekko w dół do Albertville. Miasto kojarzy się głównie z Olimpiadą, która odbywała się tam w 1992 roku. Odwiedzamy zatem centrum, a następnie Park Olimpijski. Potem robimy zakupy w pobliskim markecie i akurat w tym czasie zaczyna padać deszcz. Gdy zjedliśmy drugie śniadanie, opady ustąpiły i niebo było jasniejsze niż w ostatnich dniach, mimo iż nadal całe zachmurzone. Dalej jedziemy już boczną drogą, gdzie ruch samochodowy jest znacznie mniejszy. Oprócz jednego podjazdu cały czas mamy jakby w dół, jakby lekko z wiatrem, a przecież mieliśmy się wspinać. Do miejscowości Saint-Jean-de-Maurienne Tomek narzuca mocne tempo i jesteśmy tam już o godzinie 15. Mamy zatem sporo czasu, a dystansu do przejechania niewiele. Robimy sobie małą przerwę na WiFi w McD, a potem zakupy na 2 dni w Carrefour. Do kolejnej miejscowości Saint Martin mamy już pod górkę, ale nocleg znajdujemy za pierwszym razem u "Łysego". Francuz stał na drabinie i dłubał coś w dachu, ale zszedł i pozwolił nam się rozbić na ogródku. Nie było co wymyślać, więc szybko się rozbiliśmy. Tomek jak zwykle poszedł pierwszy kąpać się w zarośla, ale po jakimś czasie przyjechała żona "Łysego" i zaproponowała prysznic :3 Tomek wyjątkowo wykąpał się dziś 2 razy ;) Ponadto dostaliśmy jakieś batony i jogurty, a Francuz przyniósł nam jeszcze stolik i krzesła. Francja - elegancja! Wieczorem zaczyna padać, więc chowamy się do namiotu wcześniej. Jutro czeka nas wielki dzień. Mamy nadzieję, że pogoda się zlituje i będzie nam dane wjechać na Col du Galibier. 

Żegnamy bardzo miłe Francuzki
Żegnamy bardzo miłe Francuzki © majorus

Gdyby tylko nam się chciało ;)
Gdyby tylko nam się chciało ;) © completny

Albertville
Albertville © completny

Hala Olimpijska
Hala Olimpijska © completny

Pamiątka po Olimpiadzie z 1992 roku
Pamiątka po Olimpiadzie z 1992 roku © completny

Pogoda nędzna, ale wszystkie przełęcze otwarte :)
Pogoda nędzna, ale wszystkie przełęcze otwarte :) © completny

Powoli nabieramy wysokości
Powoli nabieramy wysokości © completny

Saint-Jean-de-Maurienne
Saint-Jean-de-Maurienne © completny

Katedra
Katedra © completny

Carrefour zawsze i wszędzie
Carrefour zawsze i wszędzie © completny

Zbliżamy się do naprawdę wielkich gór
Zbliżamy się do naprawdę wielkich gór © completny

Nocleg u Łysego na ogródku
Nocleg u Łysego na ogródku © completny

Mały Tygrys
Mały Tygrys © completny

***

Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 17

PORTUGAL 2014 - Dzień 18

$
0
0
Rano wstajemy wcześniej, ale i tak trzeba suszyć namiot, więc wyruszamy dopiero przed 9. Ważniejsze jest, że robi się pogoda! Przed sobą mamy 34 km wspinaczki. Już na początku pierwszego podjazdu wychodzi Słońce :) Na Col du Telegraphe jadę wolno, ale mimo wszystko gładko. Często robię przerwy, bo to moja pierwsza przygoda z tak wielkimi górami i muszę wyczuć jak rozłożyć siły. Na górze czeka już na mnie Tomek, który odpoczywa na ciepłej od Słońca ławce. W końcu mamy pogodę! Z Col du Telegraphe (1566 m) mamy 5 km zjazdu do wioski. Tam zaczyna się prawdziwa wspinaczka. Prawie 20 km jazdy pod górę na Col du Galibier. Tomek oczywiście jedzie swoim tempem, a ja spokojnie sobie dziabię kilometr po kilometrze. Robi się ciepło, żeby nie powiedzieć upalnie, ale wcale nie narzekam - przecież mógł być śnieg ;) W drodzę na szczyt robię przerwy 12, potem 8 i 4 km przed szczytem. Po drodze mija mnie sporo rowerzystów. Ja raczej nikogo nie wymijam, bo tylko my z Tomkiem jedziemy "wyprawowo" z sakwami, a reszta na kolarkach. Widoki z każdym zakrętem robią się coraz piękniejsze. W końcu zostaje mi tylko kilometr do mety. Jeszcze fotograf stojący na zakręcie robi mi zdjęcie i zostaje ostatnia prosta na przełęcz. O 14:30 wpadam bardzo szczęśliwy na Col du Galibier (2642 m). Tam już czeka na mnie Tomek, który zdążył lekko zmarznąć ;) Robimy małą sesję zdjęciową pod tabliczką, ubieramy grube ciuchy i możemy zjeżdżać w dół. Do Briancon mamy 35 km bez pedałowania. Po drugiej stronie przełęczy widoki i serpentyny są wcale niegorsze, za to asfalt jest dziurawy i wiatr wieje w twarz. Nie chcę być marudny, ale zjeżdżało się dość kiepsko. W Briancon robimy zakupy i jedziemy dalej lekko w dół. Nocleg znajdujemy u starego Francuza, który mówi tylko w swoim ojczystym języku. Dostajemy od niego pomidory i możemy się wykąpać na sporym ogrodzie, gdyż ma fajnego węża. Mamy pierwszy ciepły wieczór i mimo ciężkiego dnia chciałoby się posiedzieć przy stoliku do późna. Niestety jutro czeka nas jeszcze cięższy dzień. Alpy są świetne, a pogoda w końcu się zlitowała :)


Profil podjzadu

No to zaczynamy!
No to zaczynamy! © completny

Jeszcze sporo przed Nami
Jeszcze sporo przed Nami © completny

Pogoda w końcu dopisuje
Pogoda w końcu dopisuje © completny

A widoki powalają
A widoki powalają © completny

Pierwsza przełęcz zdobyta
Pierwsza przełęcz zdobyta © completny

Col du Telegraphe 1566 m.n.p.m
Col du Telegraphe 1566 m.n.p.m © completny

Czas na drugą przełęcz!
Czas na drugą przełęcz! © completny

Zrobiło się upalnie
Zrobiło się upalnie © completny

Serpentynki niczego sobie
Serpentynki niczego sobie © majorus

Ogromne góry dookoła
Ogromne góry dookoła © completny

Jeszcze jeszcze
Jeszcze jeszcze... © completny

Widoki coraz ciekawsze
Widoki coraz ciekawsze © completny

Końcówka podjazdu
Końcówka podjazdu © majorus



Col du Galibier 2642 m.n.p.m
Col du Galibier 2642 m.n.p.m © completny



Pamiątkowa fota na tle Alp
Pamiątkowa fota na tle Alp © completny

Czas na zjazd
Czas na zjazd © completny



Piękny zjazd!
Piękny zjazd! © majorus

Pomnik kolarza Henri Desgrange
Pomnik kolarza Henri Desgrange'a © completny

Słaby nawierzchnia na zjeździe
Słaba nawierzchnia na zjeździe © completny

Jeszcze sporo śniegu na górze
Jeszcze sporo śniegu na górze © completny

Powoli tracimy wysokość
Powoli tracimy wysokość © completny

Mont-Dauphin
Mont-Dauphin © completny

Nocleg u starego Francuza
Nocleg u starego Francuza © completny

***


Więcej na PORTUGAL 2014 - Dzień 18

Nauczycielska ulica w fabryce pomp

$
0
0
Marszałkowska - pl. Konstytucji - Waryńskiego - Nowowiejska - al. Wyzwolenia - Sempołowskiej - al. Armii Ludowej - pl. Na Rozdrożu - Aleje Ujazdowskie - Agrykola - Myśliwiecka - Fabryczna - Koźmińska - Górnośląska - Czerniakowska - Wilanowska - Solec - Dobra - Smulikowskiego - Tamka - Wybrzeże Kościuszkowskie - Wybrzeże Gdańskie - Wenedów - Most Gdański - Starzyńskiego - Darwina - Starzyńskiego - Odrowąża - Cm. Bródzieński - Odrowąża - 11 Listopada - Starzyńskiego - Namysłowska - Szymanowskiego - Dąbrowszczaków - Brechta - Jagiellońska - Starzyńskiego - Most Gdański - Wenedów - Wybrzeże Gdańskie - Sanguszki - Konwiktorska - Muranowska - Stawki - Dzika - al. Jana Pawła II - Broniewskiego - Literacka - Kochanowskiego - Rudnickiego - gen. Maczka - al. Obrońców Grodna - al. Prymasa Tysiąclecia - Aleje Jerozolimskie - Kopińska - Szczęśliwicka - Barska - pl. Narutowicza - Filtrowa - Nowowiejska - Waryńskiego - pl. Konstytucji - Koszykowa - Lwowska - Poznańska - Wilcza - Emilii Plater - Koszykowa - Piękna


Jeżdżę tędy od czasu do czasu, pora więc aby coś opowiedzieć o ulicy z poniższego zdjęcia. Zwłaszcza, że to miejsce gdzie czas się w pewnym sensie zatrzymał...

Na Smulikowskiego
Na Smulikowskiego © oelka
Dawno temu za morzem, gdy panował rok 1883, dwaj panowie: Gustaf de Laval oraz Oscar Lamm razem założyli w szwedzkim mieście Lund firmę Aktiebolaget Pump Separator. Zaczęli produkować pompy, wirówki głównie dla przemysłu mleczarskiego. Jak ważną zajęli się dziedziną wie każdy, kto na przykład zamierza posmarować chleb lub bułkę masłem albo potrzebuje śmietany. Ich firma w 1924 roku uruchomiła swój odział w Polsce, dokładnie w Poznaniu. Jeden z kolejnych oddziałów, w Warszawie początkowo zlokalizowany był przy ulicy Królewskiej. Jednak dość szybko zdecydowano się na budowę własnego gmachu w Warszawie. Planowano zresztą przeprowadzkę centrali polskiego przedstawicielstwa do Warszawy. Miejsce znalazło się na Powiślu, przy Tamce pod numerem 3, niemal w sąsiedztwie elektrowni. O budynkach elektrowni pisałem na blogu 18 lutego 2014 roku. Natomiast położony w najbliższym sąsiedztwie gmach zarządu elektrowni na rogu ulic Tamka i Wybrzeże Kościuszkowskie pojawił się na blogu wcześniej, bo 25 września 2013 roku.
Projekt budynku dla firmy sporządzili panowie Teodor Łapiński, Józef Krupa. Budynek powstał w latach 1927-29. Warto spojrzeć na zdjęcia budynku zamieszczone na stronie Warszawa1939.pl. Na jednym z nich można zobaczyć, że ulica którą jechałem i na której wykonałem zdjęcia jest od Tamki odgrodzona bramą. A to dlatego, że jej jeszcze nie było. Była to część terenu fabryki, chociaż już w momencie, gdy firma wprowadzała się do swojego gmachu było wiadomo, że ulica, której patronem został później Smulikowski będzie istniała.
Ulica powstała w latach 30. XX wieku. Wówczas zniknęła brama przy Tamce, a budynek producenta pomp stał się budynkiem narożnym.
Firma po II wojnie światowej powróciła do Polski, jednak już nie na narożnik ulic Tamka i Smulikowskiego. Od 1963 roku działa pod szyldem Alfa Laval. W 1964 roku uruchomiła swoje przedstawicielstwo w Warszawie przy Nowym Świecie. Obecnie swoją siedzibę posiada na Służewcu Przemysłowym w jednym z nowych biurowców. Poniżej jeszcze jedno zdjęcie bramy i budynku od strony ulicy Smulikowskiego.


Ulica została wytyczona najpewniej na samym początku lat 30. Nie istniała jeszcze w 1929 roku. Jeden koniec znajduje się przy Tamce, a drugi przy Dobrej. Ulica przypomina więc swoim kształtem literę "L". Początkowo otrzymała nazwę Herburtowskiej. Natomiast już w 1934 roku zmieniła nazwę. Nowym patronem został Julian Smulikowski. Był nauczycielem, organizował wśród robotników we Lwowie akcję oświatową. Tworzył we Lwowie wraz z Marianem Kukielem i Kazimierzem Pużakiem sekcję lwowską PPS - Frakcja Rewolucyjna. Był członkiem Związek Polskiego Nauczycielstwa Ludowego. Od 1919 roku był wiceprezesem Związku Polskiego Nauczycielstwa Szkół Powszechnych. W 1930 roku został wiceprezesem powstałego ze zjednoczenia kilku organizacji Związku Nauczycielstwa Polskiego. Był posłem na sejm z BBWR. Zmarł w 1934 roku. Nie przypadkiem stał się patronem tej właśnie ulicy. Jeżeli bowiem z miejsca gdzie zrobiłem dwa pierwsze zdjęcia spojrzymy się do tyłu w stronę, gdzie znajduje się zakręt po obu stronach ulicy zobaczymy dwa podobne nieco do siebie gmachy. Na zdjęciu poniżej widać jeden z nich. To ten z ciemną elewacją obu oficyn, po prawej stronie tuż przed zakrętem ulicy w stronę Dobrej.


W końcu lat 20. XX wieku Związek Nauczycielstwa Polskiego nabył działkę położoną przy Wybrzeżu Kościuszkowskim i dochodzącą w pobliże ulicy Dobrej. W 1929 roku rozpisano konkurs na projekt siedziby związku. Z 65 projektów wybrano projekt Teodora Bursche i Antoniego Kowalskiego. Już wówczas było wiadomo, że działka będzie przecięta nową ulicą. W związku z tym kompleks miał się składać z dwóch gmachów. Ten widoczny na moich zdjęciach był przeznaczony na siedzibę bursy i hotelu ZNP. Poniżej kolejny widok tego budynku z bliska. Dokładnie na przeciwko niego znajduje się drugi gmach nieco podobny, chociaż bardziej rozbudowany, gdzie mieszczą się biura ZNP, zajmuje on działkę pomiędzy Smulikowskiego i Wybrzeżem Kościuszkowskim. Cały kompleks zbudowano w latach 1930-33. Budynek bursy oddano do użytku w grudniu 1931 roku. Na narożniku elewacji bursy widać uszkodzenia tynku, które mogą być śladami po ostrzale w czasie II wojny światowej.



Na kolejnym zdjęciu widać boczne skrzydło bursy ZNP. Za nim widoczny jest budynek zlokalizowany na rogu Smulikowskiego i Dobrej. Zbudowany został przez  Spółdzielnię Budowy Własnych Mieszkań Urzędników Poczty, Telegrafu i Telefonu. Zaadresowany jest do ulicy Dobrej 8/10. Wzniesiony został w roku 1925 według projektu sporządzonego najprawdopodobniej przez Mariana Lalewicza.  W stosunku do okresu międzywojennego budynek stracił wysoki łamany dach. Jego przedwojenny wygląd można znaleźć na stronie Warszawa1939.pl.



Większość budynków jakie znajdują się przy ulicy Smulikowskiego powstała w latach 1936-37. Na pierwszym zdjęciu widać po lewej stronie, niemal na końcu ulicy budynek z wklęsłymi balkonami. Jest to dom Podkomorskiego pod numerem 13 zaprojektowany przez Juliana Lisieckiego i Janusza Kraussa. Z kolei na trzecim ze zdjęć widać po prawej stronie zdjęcia dom numer 7 z długimi balkonami zbudowany według projektu Stanisława Pianko i  Grzegorza Lewina. Na tym samym zdjęciu widać też budynki pod numerami 10, 12 i 14, częściowo zasłonięte rusztowaniami, które są dziełem Sigalina i Gelbarda.
Po wojnie Smulikowski jako poseł BBWR nie był dobrym patronem dla nowej władzy. W 1952 roku w zastąpił go Władysław Spasowski. Był filozofem zajmującym się marksizmem, nauczycielem, działaczem oświatowym i komunistycznym. Po wybuchu II wojny światowej zagrażało mu aresztowaniem przez gestapo. Starał się bezskutecznie o wyjazd do ZSRR. Gdy się to nie udało popełnił samobójstwo. Patronować ulicy przestał 23 czerwca 1992 roku. Wówczas do roli patrona powrócił ponownie Julian Smulikowski.
Ulica Smulikowskiego jak dotychczas zachowała w pełni swój wygląd z lat 30. XX wieku. Nie ma tu budynków współczesnych. Gdyby nie duża ilość parkujących samochodów można by pomyśleć, że nagle odbyliśmy podróż w czasie do ostatnich chwil II Rzeczypospolitej w przededniu wybuchu II wojny światowej. Mam nadzieję, że uda się jak najdłużej zachować ten stan. Zapewne będę tu jeszcze powracał. Trudno bowiem w jednym wpisie przedstawić dokładnie nawet taką stosunkowo krótka ulicę.


Więcej na Nauczycielska ulica w fabryce pomp

Kudowa Zdrój. Błędne skały i Szczeliniec

$
0
0
Zaległy wpis z pobytu w Górach Stołowych. Górach innych niż wszystkie, w sumie to raczej skałki niż góry, nie uświadczy tutaj typowych podejść przez co ten rejon Śląska jest bardzo ciekawy. Dzisiaj dzień aktywny czyli zwiedzanie tychże skał. Najpierw Błędne skały. Samochód zostawiam na parkingu przy Szosie Stu Zakrętów. Swoja drogą fajne miejsce na szosę, 12km w góre, 12km w dół :)
Wstęp na skały płatny, szlaki jednokierunkowe, jest przyjemnie chłodno, w niektórych miejscach światło słoneczne nigdy nie dociera, do czerwca ponoć można spotkać śnieg. Ciekawe co się dzieje gdy na szlak wejdzie osoba z tuszą, niektóre korytarze mają 40cm szerokości... Zwiedzanie trwa około godzinę. Niestety przez cały tydzień zrobiłem niewiele zdjęć,

Skałki
Skałki © wlochaty

Bywało wężej :)
Bywało wężej :) © wlochaty

Kilkanaście kilometrów dalej znajduje się wejście na Szczeliniec Wileki, najwyższy szczyt Stołowych. Z dala wygląda jak stół :)
Wejście na same skałki uprzedza pokonanie ponad 600 schodów z kamienia. Świetna rozgrzewka. Dochodzimy do schorniska, jest tu piekny punkt widokowy z lunetą... DARMOWĄ, szok :D Kupujemy bilety wstępu na skałki i wchodzimy. Jest już godzina 18 więc jest pusto, spaceruje się wyjątkowo fajnie, nikt nie przeszkadza, w waskich przejściach nie towrza się zatory spowodowane jakąś panienką która musi mieć 20 zdjęć tak jak to było na Błędnych Skałach. Formacje skalne przypominają przeróżne kształty, postaci i zwierzęta, większość ma swoją nazwę. Zwiedzanie około 1,5h.



Szczeliniec Wielki
Szczeliniec Wielki © wlochaty

Ponad 600 schodów
Ponad 600 schodów © wlochaty

Panorama na Karkonosze
Panorama na Karkonosze © wlochaty

Morda ma taka piekna :D
Morda ma taka piekna :D © wlochaty

Punkt widokowy
Punkt widokowy © wlochaty

Chmura
Chmura © wlochaty

Iwona schodzi do
Iwona schodzi do "piekła", było tam bardzo zimno :D © wlochaty




Więcej na Kudowa Zdrój. Błędne skały i Szczeliniec

Skalne Mesto

$
0
0
Dziś wybieramy się na czeską stronę granicy. Jest tam Skalne Mesto (występuje też pod nazwą Aderszpaskie lub Teplickie Skały). Niestety źle zorganizowałem dzień i późno wystartowaliśmy, wędrówkę zaczynamy z Aderszapchu około godziny 15 o ile dobrze pamiętam. Szlak zaczyna się na niewielkim jeziorkiem z bardzo czystą wodą, urokliwe miejsce, wokół którego można przejść po skałkach lub ruszyć na właściwą drogę. Obszar rezerwatu podzielony jest na Aderszpaski lub Teplicki, można zrobic jedną część i pojechać autem do drugiej lub pieszo wszystko na raz ale trzeba dołożyć jakieś 2,5h drogi w obie strony. Wybraliśmy wersję dłuższą. Niestety moja organizacja znów zawiodła, na trasę wziąłem tylko 0,7l picia i dwie brzoskwinie na dwie osoby więc była szkoła przetrwania :D
Trasa łatwiejsza niż na polskich skałkach, ściezki szerokie, skały większe ale po jakimś czasie robi się to monotonne. W pewnym miejscu można przepłynąć się tratwą po jeziorku w kanionie. Nas ogranicza czas i maszerujemy dalej, czym głębiej się zapuszczamy tym mniej ludzi ale schodów przybywa. Dalej przez ogromną polane otoczoną wysokimi ścianami z każdej strony i długim drewnianym chodniku dochodzimy do Teplickiej części parku. Są tutaj jedne z trudniejszych ścian wspinaczkowych w Czechach, pionowe, gładkie, wysokie na kilkadziesiąt metrów a jednak są slady ich zdobywania. Po drodze można odbić na 300 stalowych schodów i zdobyć ruiny zamku. Podjęliśmy się wyzwania. Końcówka do lekko pochylona drabina z przepaścią pod stopami, lęk wysokości paraliżuje. Na szczycie jest miejsca na 4-5 osób i nie widać żadnego śladu po zamku :D Zabawa zaczyna się gdy trzeba zejść, w glowie tylko "nie patrz w dół" ale jak nie patrzyć jak nie wiem gdzie postawić nogę. Adrenalina w dużej dawce.
Bardzo wiele formacji ma tutaj własne nazwy, najbardziej zapadła mi w pamięć "ręka trzymająca lody i głowa psa". Jest kilka pomników Fryderyka Nietzsche, który tutaj był. robimy pętlę czasami przez zimne i ciemne korytarze i wracamy dokończyć pętlę w pierwszej części parku. 
Ogólnie bardzo ciekawie, coś innego, duża powierzchnia skałek sparwia że nie odczuwa się tłumu ludzi (parkingi pełne autobusów i samochodów). Zeszło nam przeszło 6h

Gotycka brama czyli wejście na szlak
Gotycka brama czyli wejście na szlak © wlochaty

Gdzieś tam gdzieś :P
Gdzieś tam gdzieś :P © wlochaty

Gdzieś tam gdzieś cz.2
Gdzieś tam gdzieś cz.2 © wlochaty

Schody na ruiny zamku
Schody na ruiny zamku © wlochaty

Gdzies tam gdzieś cz.3
Gdzies tam gdzieś cz.3 © wlochaty

Przychodze na rynek a tam nie ma kebabów :O
Przychodze na rynek a tam nie ma kebabów :O © wlochaty


Więcej na Skalne Mesto

Kudowa Zdrój. bonus

$
0
0
W rejonie Gór Stołowych można jeszcze zwiedzać wiele atrakcji skalnych jak Skalne Grzyby czy Borumovskie Steny w Czechach ale po dwóch dniach ogladania już mi się to troche przejadło. Jest wiele innych ciekawych atrakcji do zaliczenia i tak tez robiłem. Zoo w Dvur Kralove, jedno z największych w Europie, prawie 6h łazenia a i tak nie obeszliśmy wszystkiego, Miasto Broumov z ogromnym klasztorem, kaplica czaszek (niezłe wrażenie), park zdrojowy w Kudowie, kopalnia węgla w Nowej Rudzie czy kopalnia złota w Złotym Stoku i tutejszy największy w Polsce park linowy (czas przejścia około 3-4h), muzeum skamieniałości (skamieniała kupa dinozaura !! :D) i masa innych rzeczy. Kilka zdjęć bonusowych

Jestę żyrafom
Jestę żyrafom © wlochaty

Czo ten marabut
Czo ten marabut © wlochaty

Najlepszego z okazji 150 lat
Najlepszego z okazji 150 lat © wlochaty

Ten to ma wyjebane na wszytsko :)
Ten to ma wyjebane na wszytsko :) © wlochaty

Korytarz w koplani
Korytarz w koplani © wlochaty

Muzeum tablic informacyjnych i ostrzegawczych w Złotym Stoku
Muzeum tablic informacyjnych i ostrzegawczych w Złotym Stoku © wlochaty

Nalezy się stosowac do zaleceń
Nalezy się stosowac do zaleceń © wlochaty

W kazdym przypadku
W kazdym przypadku © wlochaty


Więcej na Kudowa Zdrój. bonus

Dzień I – czyli wsiąść do pociągu byle jakiego.

$
0
0




PKP – STUDIUM PRZYPADKU.


Plan pierwszego dnia przedstawiał się następująco: ładujemy się w Zielonej Górze w pociąg o 1:00 do Krakowa, tuż po 10ej odbieramy z CyckloCentrum szybkozamykacz do mojej przyczepki a przed zmierzchem jemy oscypki w Zakopanem. Tak, cuda się zdarzają … jeszcze żeby w życiu było jak w kabarecie ... Polecam ten oto skecz, tylko dla widzów pełnoletnich:




Na podróż pociągiem zdecydowała się również Nasza znajoma - Banasiowa. Wybierała się na urlop do Niemodlina z dwójką swoich dzieci. Cieszyliśmy się na wspólny wyjazd, w końcu zawsze to raźniej i bezpieczniej w grupie.

Pociąg podstawiony. Wagonów a wagonów. W wyborze lokalizacji dla Naszego niemałego majdanu miał pomóc Pan Konduktor. Miał. Rzekł trzy słowa: „nie wpuszczę Was”. Tłumaczyliśmy, że „w internecie napisane było - pociąg z ograniczoną liczbą miejsc dla rowerów i skoro nie ma innych bicyklistów, to w czym problem”, „że jedziemy na Bałkany, żeby nie pozbawiał Nas marzeń o wakacjach, że przecież wyślemy mu pocztówkę”. Szczypta perswazji zmiękczyła serce konduktora. Na 5 minut przed odjazdem pociągu, ładujemy się między wagon sypialny a zwykły z przedziałami. Miejscówka obok wc. Zapachy niekonieczne. Zasypiam na podłodze, przed tym wrzucam fotkę na rower nie gryzie z króciutkim tekstem „Kuszetkę wykupiłam... Kraków za jedyne 9 h”. Optymistka …

KUSZETKA

Tuż po 6ej budzi mnie młody Banaś, po minie stwierdzam, że PKP znów postanowiło Nas zaskoczyć. Okazało się, że stoimy już od 2 godzin we Wrocławiu. Czekaliśmy na skład z Kołobrzegu, który miał się do Nas podczepić, a dokładnie to na JEDNĄ pasażerkę opóźnionego pociągu, która wykupiła rezerwację do Krakowa. Minęła kolejna godzina zanim zwolnił się tor i można było zespolić oba składy. Gwizdek i odjazd. Nic nie pozostało, tylko modlić się i ćwiczyć oddech. CyckloCentum zamykano o 14ej.

Już nawet opowieści dziwnej treści jednego z podróżnych nie robiły na Nas większego wrażenia. A to o zawiniętej kiedyś trakcji 5 km za Katowicami, co skutkowało 8h opóźnieniem. Albo o pociągu do Krakowa, którym jechał żołnierz Wojska Polskiego, spieszący się na samolot do Iraku. Jak wysiadła lokomotywa i skład musiał zwolnić do 30km/h, zagroził, że wszystkich powystrzela (spokojnie, nikogo nie zabił). Wojak nie zdążył na misję, przewoźnik zwracał mu koszty podróży. Nam, w ramach rekompensaty, zaserwowano darmową kawę. Przyznam, że trochę nie trafili z rodzajem napoju …ehhh … Niskie ciśnienie i PKP - odległa przyszłość.

Z Banasiami żegnamy się w Opolu. W drodze do Krakowa pociąg jeszcze raz stanął na dłuuuuuuższą chwilę. To był ten moment, w którym postanowiłam dopisać nitroglicerynę do listy niezbędnych rzeczy, przydatnych w podróży PKP. Wybijała trzynasta, kiedy „niespodziewanie” ujrzeliśmy tablicę Kraków Główny. Bóg jednak istnieje – pomyślałam. Cały ekwipunek zostaje pod opieką Sławka na peronie a ja włączam 6-ty bieg.

Wpadam do CycloCentrum, oczywiście wcześniej mylę kilka razy drogę i o mały włos nie ląduję na masce mercedesa. W sklepie rowerowym zderzam się ze spojrzeniem, kompletnie nieświadomego powagi sytuacji, sprzedawcy. Wita mnie tak: „A to Pani. Po szybkozamykacz? Zaraz SPRAWDZĘ czy jest”. No żesz (cenzura) znalazł się dowcipniś. Kilkanaście razy dzwoniłam, żeby upewnić się, że część będzie na mnie czekać i nikomu nie zostanie sprzedana. Jadę przez pół Polski … katastroficzne myśli przerywa triumfalne „Jest”. Za szybkozamykacz płacę 30 zł. Do kolekcji map dorzucam jeszcze za 20 zł: Małopolskę Południową, Tatry Polskie i Słowackie. Pozostało zapakować przyczepkę i ruszyć w drogę. Na spotkanie z przygodą …

PRZYCZEPKA W PEŁNEJ KRASIE


ZWIEDZAMY, ZWIEDZAMY

Wstyd się przyznać, że tak na dobrą sprawę, to był pierwszy raz kiedy mogłam zwiedzić Kraków. Taka ze mnie globtroterka !!! Wszyscy, którym mówiłam, że nigdy nie byłam w grodzie Kraka, patrzyli na mnie z takim dziwnym politowaniem. Rewanżowałam się zawsze ripostą „ A w Ełku to byliście?” (80% odpowiedzi „a gdzie to?”). Tak jak oni nie rozumieli, jak to się stało, że nie było mi dane szwędać się po Krakowie, tak i dla mnie nie do zaakceptowania był (nadal jest) fakt, że nie trafili nigdy do Ełku – mojego rodzinnego miasta, niekwestionowanej stolicy Mazur. Oglądać, podziwiać i przyjeżdżać proszę:



Co tu dużo mówić. Więc powtórzę za milionami turystów: „Kraków jest przepiękny!”.A to, za co inni płacą, my, mieliśmy zupełnie za darmo. W obrębie Starego Miasta poruszaliśmy się jednak na piechotę. Nie dlatego, że ruch rowerowy był tam zakazany. Akurat pod tym względem Kraków może poszczycić się dobrymi rozwiązaniami. Większość ulic przy Rynku Głównym to ulice pieszo - rowerowe (oznaczone znakami łączonymi C13/C16 z poziomą kreską) a w kilku ulicach jednokierunkowych ruch rowerowy jest dopuszczony w obu kierunkach. Ja po prostu nie mogłam ujarzmić przyczepki, co rusz się odczepiała a bagaż obsuwał i tarł o tylne koło. 

Brama Floriańska

IDEALNE MIEJSCE NA INFORMACJĘ TURYSTYCZNĄ

RYNEK GŁÓWNY





Na Wawel rowerów już wtargać nie można było. Pan Strażnik zapewniał, że nic się nie stanie, jak zostawimy bicykle pod bramą. Woleliśmy nie ryzykować. Dobytek pod opieką Sławka a ja idę zwiedzać wzgórze. 








PŁASZÓW – WSTYDLIWE MIEJSCE KRAKOWA

Po wyjeździe z Wawelu, przyczepka dalej nawalała. Byliśmy zmuszeni stanąć na dobrą godzinę, wyregulować i poprzesuwać sakwy. Jak tylko prikolica zdała test przyjaźni z moim bicyklem, ruszyliśmy w kierunku Płaszowa, byłego nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Z „Listy Schindlera” utkwiła mi najbardziej w pamięci ta scena:



Jej „bohaterem” jest komendant obozu Amon Göth. Słynął on z tego, że podczas dyktowania stenografowi listów i rozkazów, strzelał przez okno z myśliwskiego karabinu do pracujących przed barakami więźniów. Polecam wstrząsający artykuł o tym sadystycznym zbrodniarzu. 

O tym, że teren, po którym zaraz będziemy stąpać to były obóz koncentracyjny, dowiadujemy się z tablic informacyjnych. Wokół zieleń, alejki spacerowe, ławeczki, ludzie z psami, dzieci na rowerkach. Dziś to miejsca praktycznie w niczym nie przypomina miejsca kaźni, straszliwych zbrodni hitlerowskich. Zachował się w prawdzie tzw. Szary Dom ( katownia więźniów), Willa Götha, a po wojnie ustawiono kilka niewielkich obelisków upamiętniających ofiary obozu i jeden, ogromny pomnik.



Jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że nie jest tak, jak być powinno, że to miejsce zasługuje na większą pamięć i szacunek. Nie widać tego na zdjęciach, ale tuż za Pomnikiem Ofiar Faszyzmu, z przejmującą symboliką wyrwanych serc, stoi Castorama, bijąc po oczach wielkim napisem. Nie tak wyobrażałam sobie KL Płaszów. Nie chcę się nawet zastanawiać co czują ocaleli więźniowie czy bliscy ofiar na widok tego wszystkiego. Pozostaje mieć nadzieję, że władze miejskie, w niedalekiej przyszłości uporządkują teren byłego obozu. W sieci odnalazłam artykuł pt. „Wstydliwe miejsce Krakowa”, polecam. Ku refleksji.






KAIM - WIELICZKA - DOBCZYCE - WIŚNIOWO

Z Płaszowa udajemy się na Wzgórze Kaim (265m. n.p.m.). Nie wiedzieliśmy nic o tym miejscu. Pojechaliśmy tam, bo stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zobaczyć panoramę Krakowa i Wieliczki z jakiejś górki. Po dotarciu, okazało się (napis na pomniku), że były tu prowadzone ciężkie walki, pomiędzy armią austrowęgierską a rosyjską, podczas pierwszej wojny światowejw grudniu 1914 r. Wnioskując po ilości śmieci i kształcie butelek, dziś to z pewnością miejsce dla ludzi, ceniących sobie „aktywność” na świeżym powietrzu.





Do Wieliczki wjeżdżamy po 19ej. Dni Św. Kingi, zabawa na całego. Szkoda, że nie załapaliśmy się na pokaz paralotniarzy, podobno zrzucali cukierki. Niedługo miał się rozpocząć koncert Budki Suflera. Niestety, byliśmy już tak głodni, że nie w głowie Nam były przeżycia artystyczne i wizyty w podziemiach kopalni. Zakupy, kolacja, chwila latania na Rynku po planszy w 3D, wizyta na fb i w drogę.



Trasą 964 kierujemy się na Dobczyce. Teren robi się już co raz bardziej pagórkowaty. Podjazdy przeplatane długimi zjazdami, a nawet mamy okazję pokonać ciekawą serpentynkę tuż za Dobczycamy. Szybko się zmierzcha. Tuż po 22ej znajdujemy miejsce do spania - w Wiśniowie, tuż przy stacji paliw, w otoczeniu okazałych choinek. A to już zdjęcia z poranka.








Dzień II : Wiśniowo - Zakopane


Więcej na Dzień I – czyli wsiąść do pociągu byle jakiego.

20140719 (A) Kitzbuehel - (A) Neukirchen am Grossvenediger

z Przemkiem na Westerplatte

I znowu westerplatte tym razem z Kaśką

Dolomity dzień 4 Cortina 'd Ampezzo around

$
0
0
Relacja Emi
Relacja Ryjka
Cała galeria
Czwarty dzień naszej wyprawy, jeden z najpiękniejszych widokowo, pogoda dopisała, widoki wspaniałe, humory jak widać na pierwszym zdjęciu również, cóż tu więcej pisać... wszystko opowiadają zdjęcia :) Jeszcze tylko ostatni zjazd ciasnymi serpentynami, w które ćwiczyłem żużlowe wejścia w zakręty na "złamanym" kole dodatkowo utkwił mi w pamięci, zdjęć z tego zjazdu niestety brak, za szybko było :) 







Więcej na Dolomity dzień 4 Cortina 'd Ampezzo around

Dolomity dzień 5 Cortina 'd Ampezzo - Alleghe

Dolomity dzień 6 Alleghe - Falcade


Dolomity dzień 7 Falcade dwie przełęcze

Dolomity dzień 8 Falcade -Predazzo

Dolomity dzień 9 Predazzo - Bresanonne

Zaporowe MTB - Myczkowce i Solina

$
0
0
Wyjazd z Tomkiem dość wcześnie rano, kierunek Bieszczady. Po niecałych 2 h jazdy autem parkujemy ok. 5 km od Leska na parkingu pod Kamieniem Leskim. Na spokojnie składamy rowery i dopakowujemy plecaki. Najpierw jedziemy pozachwycać się urokami tego Kamienia Leskiego.


Kamień Leski w niepełnej okazałości.

Początek trasy to podjazd zielonym szlakiem pod Czulnię 576 m.n.p.m. Mało błota, fajnie nam się kręci, zjazd w kierunku Myczkowców polną drogą również przyjemny.
Troszkę ass-faltu i przejazd przez San , przez rzekę San :), która w miejscu naszej przeprawy jest wyjątkowo płytka.


San za zaporą Myczkowiecką, na lini widocznych zabudowań udało nam się przejechać prawie suchą stopą.

Jeszcze kilkaset metrów i dojeżdżamy do zapory Myczkowce. Przyznam się, że wielokrotnie bywałem na zaporze solińskiej, a na myczkowieckiej byłem po raz pierwszy. Oczywiście wielkością ustępuje tej w Solinie, ale nie ma tu na szczęście kramarzy i tłumów turystów.


Widok na Jezioro Myczkowieckie.

Po przyswojeniu dawki węglowodanów i odpowiedniej ilości hydratów kontynuujemy jazdę zielonym szlakiem. W pewnym momencie zastanawiamy się czy jeszcze jesteśmy na szlaku, bo nie możemy zlokalizować oznaczeń i jest on mocno zarośnięty. Upewniamy się dzięki navi, że to właściwa droga i czeka nas karczowanie tej paryji.


Test na spostrzegawczość : Gdzie jest Tomek? Odp: na zielonym szlaku i to dosłownie.

W końcu udało nam się wydostać na jakąś polane i zabieramy się za serwis roweru Tomka. Chwilę nam zeszło, bo usterki aż dwie ( nieszczęścia chodzą parami jak to mówią), kapeć i awaria hamulca.
Dalsza jazda w kierunku nieistniejącej już wsi Bereźnica Niżna całkiem przyjemna, z małą przeprawą wodną przez potok Bereźnica, ale tym razem przechodzimy grzecznie po kamyczkach.
Z Bereźnicy do Myczkowa, dalej szlakiem pod górę na Wierchy 635 m.n.p.m., gdzie robimy kolejny postój na napełnienie żołądków.


Widoki z Wierchów.


Miejsce odpoczynku i mój poprzedni rower,  zdjęcie dodaję z sentymentu, bo zamieniony na 29" geja.

Dalsza jazda szutrówkami w kierunku Polańczyka. Momentami ostro w dół, więc można się nieźle ochłodzić, bo temperatura daje w kość. Najlepsze widoczki dzisiejszego dnia mamy właśnie tutaj, nawet zatrzymujemy się kilkakrotnie, żeby podziwiać piękno Bieszczad(ów).


Taaakie widoki !!!

Jezioro Solińskie podziwiamy ze wzgórza Plisz 583 m.n.p.m., z którego zjeżdżamy już na asfalty.


Jezioro Solińskie ze wzgórza Plisz.

Ruch samochodowy z racji sezonu urlopowego i dobrej pogody bardzo duży, w dół jednak nie jesteśmy gorsi od oooo. Momentami są nawet zakusy żeby wyprzedzać :). Jedziemy przez Polańczyk, przed Soliną Tomek pokazuje mi genialny leśny singiel. Szkoda, że jest dość krótki, ale zabawa naprawdę przednia.
Mijamy Solinę i jedziemy na Orelec. Do samego końca już tylko asfaltowo góra- dół.


Solina od strony Sanu.

Czasowo krótka wyrypa, powrót nie do końca zgodnie z planem Tomka, ale tylko dlatego, że miałem jeszcze inne nie rowerowe plany na popołudnie.






Więcej na Zaporowe MTB - Myczkowce i Solina

W Świętokrzyskim Zamczysko ≠ Zamek

$
0
0
Wszędzie mocno popadało,  więc nie było po co pchać się w Beskid czy Bieszczady. Jednak mnie i Tomka "nosiło",  żeby pojechać jakieś solidne MTB i jednocześnie nie utonąć w błocie. Wybór padł na Góry Świętokrzyskie. Obaj byliśmy tam po raz pierwszy.
Tomek zaplanował również zwiedzanie zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Zaparkowaliśmy na parkingu przy zamku i po "cywilu" poszliśmy obejrzeć ruiny zamku. Po szczegóły o jego historii odsyłam do Wikipedii. Dodam tylko, gdyby ktoś się mnie zapytał czy warto tam pojechać, zdecydowanie jestem na tak.




Zamek Krzyżtopór.

Pół godziny później zbieramy się, pakujemy w siebie jakiś koks od Tomka i ruszamy. Cel to Pasmo Jeleniowskie. Zaczynamy czerwonym pieszym, by po ujechaniu niecałego km. podjąć decyzję dnia. Przed nami niewielki strumyk, który po ostatnich opadach troszkę przybrał i jego nurt zrobił się dość wartki. Albo przechodzimy po najbardziej prowizorycznej kładce, albo objeżdżamy to dodając kilka km asfaltowych i tracąc czas. Zaryzykowałem pierwszy, najwyżej będę mokry. Krok po kroczku udało się, kolega wziął ze mnie przykład i jedziemy dalej.


Kładka.

Strumyk, albo już niewielka rzeczka.

Udało się sucha stopą.

Kilka szutrowo- asfaltowych kaemów i docieramy do Pasma. Błoto? Jak to? Tutaj?
Na pocieszenie dodam, że po takim bocie to ja mogę jeździć. Rower nie grzęźnie, i nie jest nim oblepiony. Taka bardziej brejka, która chalpie spod kół, ale od razu odpada.


Łagodniejsze warunki na Paśmie Jeleniowskim.

Jazda Pasmem Jeleniowskim w takich warunkach to doskonała okazja do doskonalenia techniki. Non stop błotko, czasem jechaliśmy też jakimiś strumyczkami, zapadając się po osie w kałużach. Zapomniałbym dodać, że jest też rozmoknięta glina, która w pewnym momencie chciała mnie pochłonąć, a na pewno mojego buta :).
Wyższe szczyty Pasma to Truskolaska 448 m.n.p.m, Wesołówka 469 m.n.p.m , Szczytniak 554m.n.p.m. i Jeleniowska Góra 533 m.n.p.m.


Szczytniak 554 m.n.p.m.

Na Szczytniaku odpoczywamy chwilkę i zamieniamy kilka zdań ze spotkanymi tam trzema innymi fanami emtebe.
Zjazd ze Szczytniaka nie jest w takich warunkach ciekawy. Jechaliśmy po korzeniach, stumieniach, ogólnie wolno i asekuracyjnie.
Jedyną nadzieję pokładaliśmy na tym paśmie w zjeździe z Jeleniowskiej Góry. Było lepiej, ale też bez szału.
Wyjeżdżamy na asfalt i dokręcamy do Łagowa. Musimy dokupić prowiant i chcemy zjeść coś na ciepło. Gastronomia niestety tam kuleje. Ostatecznie wciągamy zapiekanki pod jakimś barem.
Dalsza jazda to pieszy niebieski początkowo asfaltem mocno pod górę, co w tym upale nie było przyjemne.


Góra Jeleniowska i Szczytniak z niebieskiego szlaku.

Asfalt zamieniamy na szuterki i tymi docieramy znowu do lasu. Podjeżdżamy Kiełki 452 m.n.p.m. Warto było, bo zjazd jest stromszy niż poprzednie i nawet techniczny, bo po kamieniach i korzeniach. W niższych partiach  lasu błoto jednak nie odpuszcza i robi się nawet gęstsze i bardziej zamulające.
Wtaczamy się na Zamczysko 422 m.n.p.m. Wcześniej zastanawialiśmy się skąd się wzięła taka nazwa. Na miejscu nie mamy już wątpliwości. Całe Zamczysko pokryte jest luźnymi kamieniami. Jazda po nich nie jest łatwa, bo podłoże non stop pracuje i usuwa się spod kół.


Widoki z Zamczyska.

Zamczysko - postój pod krzyżem i podziwianie okolicznej panoramy.

Zjazd z Zamczyska to poezja emtebe. Poziom trudności zdecydowanie największy tego dnia, jest stromo i po kamieniach.
Bardzo nam się podobało, trzeba tu kiedyś wrócić.
Powrót na parking pod zamkiem Krzyżtopór, to spora ilość asfaltowych kilometrów, z przerwą na małe bro w lokalnym sklepiku, przejazdem przez jakieś płaskie leśne odcinki i trochę polnych dróg.
Podsumowując Świętokrzyskie nadaje się do jazdy i trzeba tam będzie wrócić, bo są też ponoć inne smaczki tych okolic


Więcej na W Świętokrzyskim Zamczysko ≠ Zamek
Viewing all 9103 articles
Browse latest View live