Trzeba było się w końcu pokazać w rodzinnym domu, tym bardziej że plany na najbliższy miesiąc wykluczają taką opcję… Pogodziłam przy okazji dwie rzeczy: większy trening i symboliczno-protestowy przejazd trasą zawodów MTB w chorzowskim Parku, które w tym roku nie mogły się odbyć z powodów formalnych.
Wyjechałam mega spóźniona; trasa jakoś nie szła wyjątkowo może przez zbyt dużą ilość wina i tequili dnia poprzedniego? Hm ;P. W Chorzowie bardzo kreatywnie chciałam sobie skrócić drogę i ściąć dość znacznie róg Katowickiej i 3 Maja, ale coś nie wyszło i zaczęłam się oddalać od celu, potem pytać o drogę i zawracać, w wyniku czego zastałam na miejscu spotkania jedynie niedzielnych spacerowiczów. Szkoda mi było, a nie było do kogo zadzwonić i zapytać gdzie można dołączyć. Zrezygnowana stanęłam sobie i zajęłam na chwilę telefonem, gdy nieopodal przemknęło stadko rowerowe, więc szybko podgoniłam i dołączyłam. Rozczarowanie; mnóstwo osób deklarowało udział a w rezultacie grupka liczyła może ze dwadzieścia rowerów… Poznałam drugiego Roberta z teamu, oprócz Niego jechał jeszcze Kamil z Magdą i tym sposobem Nasza reprezentacja była najliczniejsza ;)
Zaczęło kropić; i zrobiło się późnawo więc po sekcji terenowej odbiłam w najdalej na północ wysuniętym miejscu by kontynuować drogę przez Siemy, Czeladź i Będzin. Kropiło; po drodze pokrzepiłam się czekoladowym mlekiem i jechałam sobie najprostszą drogą, trasą nudną i monotonną. Nie ma o czym pisać, może poza ścianą przed Hutą Katowice i o drodze ciągle pod górę aż do domu… Zajechałam wykończona. Ale było warto, w zasadzie to był najdłuższy jednorazowy wyjazd tego roku, biorąc pod uwagę dystans, bo jeśli chodzi o czas spędzony w siodle to chyba nic nie przebije Wałbrzycha ;P
Więcej na Legendarne MTB Silesia I Dąbrowa
Wyjechałam mega spóźniona; trasa jakoś nie szła wyjątkowo może przez zbyt dużą ilość wina i tequili dnia poprzedniego? Hm ;P. W Chorzowie bardzo kreatywnie chciałam sobie skrócić drogę i ściąć dość znacznie róg Katowickiej i 3 Maja, ale coś nie wyszło i zaczęłam się oddalać od celu, potem pytać o drogę i zawracać, w wyniku czego zastałam na miejscu spotkania jedynie niedzielnych spacerowiczów. Szkoda mi było, a nie było do kogo zadzwonić i zapytać gdzie można dołączyć. Zrezygnowana stanęłam sobie i zajęłam na chwilę telefonem, gdy nieopodal przemknęło stadko rowerowe, więc szybko podgoniłam i dołączyłam. Rozczarowanie; mnóstwo osób deklarowało udział a w rezultacie grupka liczyła może ze dwadzieścia rowerów… Poznałam drugiego Roberta z teamu, oprócz Niego jechał jeszcze Kamil z Magdą i tym sposobem Nasza reprezentacja była najliczniejsza ;)
Zaczęło kropić; i zrobiło się późnawo więc po sekcji terenowej odbiłam w najdalej na północ wysuniętym miejscu by kontynuować drogę przez Siemy, Czeladź i Będzin. Kropiło; po drodze pokrzepiłam się czekoladowym mlekiem i jechałam sobie najprostszą drogą, trasą nudną i monotonną. Nie ma o czym pisać, może poza ścianą przed Hutą Katowice i o drodze ciągle pod górę aż do domu… Zajechałam wykończona. Ale było warto, w zasadzie to był najdłuższy jednorazowy wyjazd tego roku, biorąc pod uwagę dystans, bo jeśli chodzi o czas spędzony w siodle to chyba nic nie przebije Wałbrzycha ;P
Więcej na Legendarne MTB Silesia I Dąbrowa