No, to miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z kretynem. Pijanym zapewne.
Ruszam sobie spod świateł pod palmą w stronę Poniatoszczaka, prawym pasem ale dość daleko od krawężnika. Mijam rondo, mijam pasy dojeżdżam gdzieś tak do połowy Giełdy, a z lewej, od strony torów wyłazi mi coś i porusza się niepewnie. Kretyn, znaczy. Później skojarzyłem, że może SMS-a pisał, albo coś z komórką robił - w tamtym momencie byłem zbyt zajęty próbą objechania, bo hamować nie miałem szansy (grubo ponad dwie dychy już musiałem jechać, albo i ponad trzy, Vmax pewnie tam właśnie zmierzona). Przystanął trochę na lewo od toru jazdy, to odbiłem w prawo, na ile mogłem. To ruszył... I chyba zatoczył się w moją stronę, bo bardzo szybko jednak mi wlazł przed nos - ledwo zdążyłem "Jezu, Jezu (nieczyt.)" wykrzyknąć.
Dalej to trudno powiedzieć, prawdopodobnie najpierw dostał rogiem, potem dopiero stuknęliśmy się makówkami, a potem to już obaj leżeliśmy, a ludzie wybiegli na jezdnię i nas otoczyli. Przy czym ja się wygrzebywałem spod roweru, a on nie dawał znaku życia. No normalnie wystraszyłem się, że zabiłem człowieka rowerem.
Potem on zaczął coś mamrotać, ja się podniosłem, autobus stanął na awaryjnych, żeby nas kto nie rozjechał (parę chwil później rolę tę przejęła taksówka z postoju pod Giełdą), ktoś wezwał pogotowie, ktoś mnie zaczął pytać, czy to moją komórkę podniósł z ziemi (nie moją - to pewnie tamta rozwalona na asfalcie jest pańska? - też nie... No nie wiem, co gość mógł z dwiema komórkami robić), ja się zacząłem rozglądać za nagle znikniętym rowerem (ktoś odprowadził pod słup ogłoszeniowy), facet zaczął się ruszać i mimo protestów dziewczyny z uprawnieniami ratownika medycznego został odprowadzony aż na schody Giełdy (gwałtownie przy tym zapewniając o swojej trzeźwości, trochę wbrew roztaczanemu zapachowi).
Karetka przyjechała w pięć minut, wezwali Policję, której to zajęło niewiele dłużej (zanim skończyli, podjechały w sumie trzy radiowozy i furgonetka). Faceta wsadzili w kołnierz i zabrali do szpitala, mnie Policja spisała ze trzy razy (przy czym tym razem zapytali o adres korespondencyjny, więc jest szansa, że nie będę, jak kiedyś, poszukiwany przez Policję, bo sąd nie był w stanie doręczyć wezwania ;) ), przesłuchała mnie i świadka (tę dziewczynę-ratowniczkę) i wróciłem do domu autobusem, bo mi hamulec przednie koło blokował.
W sumie straty:
W rowerze - przedni hamulec do wymiany chyba, pękła sprężynka odciągająca. Przy czym nie wiem, czy przy wypadku, czy przy oględzinach przez Policję. Kierownica się przekręciła, ale to nie problem, już nastawione. Więcej strat w rowerze nie stwierdzono. Przynajmniej na razie, może znowu coś wyjdzie za pół roku.
W kasku daszek się wyrwał w dwóch miejscach po lewej, może jednak kupię nowy w końcu, najpierw brama, teraz to.
Rozdarty rękaw koszulki (pół biedy) i bluzy (gorzej, bardzo ją lubiłem, a Decathlon już takich nie robi; co więcej, nie wiem, gdzie jest druga bluza).
Ja będę mieć guza na lewym policzku, jak w banku, obtarty lewy łokieć i obite prawe kolano. A najgorsze, że tak to prawie nic nie czuję, ale jak spróbowałem w domu pociągnąć kanapę, to mnie gwałtownie łupnęło gdzieś w żebrach. I w sumie, co kaszlnę, to mnie łupie. Jak się do rana nie poprawi, chyba udam się na oględziny...
Więcej na BUMS!!! Z karetką i szpitalem. #bikespotting... a czort z nim. #bliskiespotkanie3st
Ruszam sobie spod świateł pod palmą w stronę Poniatoszczaka, prawym pasem ale dość daleko od krawężnika. Mijam rondo, mijam pasy dojeżdżam gdzieś tak do połowy Giełdy, a z lewej, od strony torów wyłazi mi coś i porusza się niepewnie. Kretyn, znaczy. Później skojarzyłem, że może SMS-a pisał, albo coś z komórką robił - w tamtym momencie byłem zbyt zajęty próbą objechania, bo hamować nie miałem szansy (grubo ponad dwie dychy już musiałem jechać, albo i ponad trzy, Vmax pewnie tam właśnie zmierzona). Przystanął trochę na lewo od toru jazdy, to odbiłem w prawo, na ile mogłem. To ruszył... I chyba zatoczył się w moją stronę, bo bardzo szybko jednak mi wlazł przed nos - ledwo zdążyłem "Jezu, Jezu (nieczyt.)" wykrzyknąć.
Dalej to trudno powiedzieć, prawdopodobnie najpierw dostał rogiem, potem dopiero stuknęliśmy się makówkami, a potem to już obaj leżeliśmy, a ludzie wybiegli na jezdnię i nas otoczyli. Przy czym ja się wygrzebywałem spod roweru, a on nie dawał znaku życia. No normalnie wystraszyłem się, że zabiłem człowieka rowerem.
Potem on zaczął coś mamrotać, ja się podniosłem, autobus stanął na awaryjnych, żeby nas kto nie rozjechał (parę chwil później rolę tę przejęła taksówka z postoju pod Giełdą), ktoś wezwał pogotowie, ktoś mnie zaczął pytać, czy to moją komórkę podniósł z ziemi (nie moją - to pewnie tamta rozwalona na asfalcie jest pańska? - też nie... No nie wiem, co gość mógł z dwiema komórkami robić), ja się zacząłem rozglądać za nagle znikniętym rowerem (ktoś odprowadził pod słup ogłoszeniowy), facet zaczął się ruszać i mimo protestów dziewczyny z uprawnieniami ratownika medycznego został odprowadzony aż na schody Giełdy (gwałtownie przy tym zapewniając o swojej trzeźwości, trochę wbrew roztaczanemu zapachowi).
Karetka przyjechała w pięć minut, wezwali Policję, której to zajęło niewiele dłużej (zanim skończyli, podjechały w sumie trzy radiowozy i furgonetka). Faceta wsadzili w kołnierz i zabrali do szpitala, mnie Policja spisała ze trzy razy (przy czym tym razem zapytali o adres korespondencyjny, więc jest szansa, że nie będę, jak kiedyś, poszukiwany przez Policję, bo sąd nie był w stanie doręczyć wezwania ;) ), przesłuchała mnie i świadka (tę dziewczynę-ratowniczkę) i wróciłem do domu autobusem, bo mi hamulec przednie koło blokował.
W sumie straty:
W rowerze - przedni hamulec do wymiany chyba, pękła sprężynka odciągająca. Przy czym nie wiem, czy przy wypadku, czy przy oględzinach przez Policję. Kierownica się przekręciła, ale to nie problem, już nastawione. Więcej strat w rowerze nie stwierdzono. Przynajmniej na razie, może znowu coś wyjdzie za pół roku.
W kasku daszek się wyrwał w dwóch miejscach po lewej, może jednak kupię nowy w końcu, najpierw brama, teraz to.
Rozdarty rękaw koszulki (pół biedy) i bluzy (gorzej, bardzo ją lubiłem, a Decathlon już takich nie robi; co więcej, nie wiem, gdzie jest druga bluza).
Ja będę mieć guza na lewym policzku, jak w banku, obtarty lewy łokieć i obite prawe kolano. A najgorsze, że tak to prawie nic nie czuję, ale jak spróbowałem w domu pociągnąć kanapę, to mnie gwałtownie łupnęło gdzieś w żebrach. I w sumie, co kaszlnę, to mnie łupie. Jak się do rana nie poprawi, chyba udam się na oględziny...
Więcej na BUMS!!! Z karetką i szpitalem. #bikespotting... a czort z nim. #bliskiespotkanie3st