KIERUNEK MÓGŁ BYĆ TYLKO JEDEN …
Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Ja swoje zdradziłam już pierwszego dnia po
powrocie z pierwszej eskapady rowerowej na Bałkany (lipiec-sierpień 2013). Niby
istnieje coś takiego, jak zaklinanie rzeczywistości, sprawianie, że myśli stają
się rzeczami i teoretycznie trasa jaką wyrysowałam w Google na tegoroczny trip
była do zrobienia. Po obejrzeniu filmu Mandarynki obsesyjnie zaczęłam marzyć
więc o wyprawie do Gruzji - kolebce wina, soczystych pierożków chinkali i charyzmatycznych
muzyków. Oto jeden z nich:
Plan miał objąć nie tylko
ten kraj ale i Armenię, a w drodze powrotnej oczywiście olimpijskie Soczi,
Krym, Odessę i Lwów. Przez myśl mi wtedy nie przeszło, że powinnam to
skonsultować z Carem Putinem. Obserwatorzy wydarzeń światowych niech sobie
dopowiedzą czemu musiałam zmodyfikować kierunek podróży rowerowej. No nic,
gdzieś trzeba było pojechać.
Jest maj, siedzę tak jak teraz przy komputerze i studiuję mapy. Po objechaniu kursorem połowy Europy, dalej nic nie wiem. Z „pomocą” przychodzi Nasz (mój i Slavko) serdeczny przyjaciel Srdjan z Herceg Novi. Pisze z fb, krótko ale treściwie: „kiedy do Nas przyjedziecie, obiecaliście”. Kto choć raz był na Bałkanach, ten wie, że niedotrzymanie słowa Serbowi to największa potwarz i zbrodnia. Przyparta do muru, odpisuję równie krótko i równie treściwie: oczywiście, że będziemy, oczekujcie Nas w sierpniu. Klamka zapadła – kierunek Serbia i Czarnogóra. Całe szczęście, że podczas zeszłorocznej 45 dniowej wyprawy nie „udało” się zjeździć wszystkiego co najpiękniejsze w tych krajach. Dwa miejsca w szczególności przyciągały mnie jak magnes: Kanion Uvac i Nacjonalny Park Derdap. Od momentu stwierdzenia „chcę tam być” zaczęły się intensywne przygotowania do wyjazdu.
![]()
„ZNÓW SIĘ ZEPSUŁEŚ I WIEM CO ZROBIĘ …"
Jest maj, siedzę tak jak teraz przy komputerze i studiuję mapy. Po objechaniu kursorem połowy Europy, dalej nic nie wiem. Z „pomocą” przychodzi Nasz (mój i Slavko) serdeczny przyjaciel Srdjan z Herceg Novi. Pisze z fb, krótko ale treściwie: „kiedy do Nas przyjedziecie, obiecaliście”. Kto choć raz był na Bałkanach, ten wie, że niedotrzymanie słowa Serbowi to największa potwarz i zbrodnia. Przyparta do muru, odpisuję równie krótko i równie treściwie: oczywiście, że będziemy, oczekujcie Nas w sierpniu. Klamka zapadła – kierunek Serbia i Czarnogóra. Całe szczęście, że podczas zeszłorocznej 45 dniowej wyprawy nie „udało” się zjeździć wszystkiego co najpiękniejsze w tych krajach. Dwa miejsca w szczególności przyciągały mnie jak magnes: Kanion Uvac i Nacjonalny Park Derdap. Od momentu stwierdzenia „chcę tam być” zaczęły się intensywne przygotowania do wyjazdu.

„ZNÓW SIĘ ZEPSUŁEŚ I WIEM CO ZROBIĘ …"
O kondycję swoją się nie
bałam, bo solidnie trenowałam przed wyjazdem. Mogą w tym temacie wypowiedzieć
się chłopacy z Travel & Cycle Team Poznań, specjaliści od nocnych eskapad
rowerowych. Tak na marginesie: jeśli szukasz ekipy na wojaże, zgłoś się do nich
na fb a pokochasz dłuuuugie dystanse. Oto relacja z jednej z Naszych wspólnych
wypraw.
Bardziej frapował mnie stan mojego 6-letniego Genesisa. Po wnikliwym przeglądzie, musiałam przekazać mu tę złą wiadomość „przykro mi stary, nie jedziesz”. Bez skrupułów wymieniłam go na lepszy model: Kross Level B7 – koła 29’’. Pomyślałam: no na takiej maszynie jazda to poezja. Podstawowym kryterium wyboru roweru oczywiście był …. kolor. Za Chiny nie przyszło mi do głowy, że fajnie by było, jakby miał też takie 2 małe dziureczki na tylnym widelcu. Montaż bagażnika (zeszłoroczny zakup) nie wchodził więc w rachubę. To chwilowe zaćmienie umysłu kosztowało mnie 700 zł. Na mojej głupocie zarobiła firma handlująca przyczepkami. Żeby było jeszcze weselej, przez niedopatrzenie pakowacza, Nasza wyprawa mogła trwać krócej niż walka Gołoty z Lamonem Brewsterem. Otóż, na dzień przed wyjazdem (piątek, 25.07) okazało się, że „krasnoludki” wyniosły z kartonu szybkozamykacz, niezbędną część do przymocowania przyczepki do roweru. Mieliśmy do wyboru albo czekać do wtorku na nowy albo ładować się z całym majdanem w pociąg do Krakowa, bo tam uchowała się jedna sztuka. Czekać Nam się nie chciało, więc postawiliśmy na drugą opcję. Jak na złość, PKP postanowiło Nam umilić podróż i wprowadzić w stan przedzawałowy…. O szczegółach w następnym wpisie.
CZY PRZYDA SIĘ SUSZARKA …
„Najsympatyczniejszym”
etapem przygotowań jak zwykle okazało się pakowanie. Co tu wybrać, jak wydaje
Ci się, że wszystko się przyda. Humoru nie poprawiał fakt oficjalnego wyznaczenia
mnie, po raz kolejny przez Slavko – na osiołka, wielbłąda albo jak kto woli,
muła pociągowego tej wyprawy. Do powinności takiego osła należało: wożenie za
sobą przyczepki obładowanej sakwami, śpiworami, matami i namiotem (wszystkiego
jakieś 40 kg) i NIENARZEKANIE, że
ciężko. Tak to wyglądało:
![]()
Z uwagi na ograniczone środki finansowe bazowaliśmy głównie na sprzęcie zakupionym przed poprzednią wyprawą: sakwy wodoszczelne Sport Arsenal, namiot Qechua (lekko pęknięty), maty, śpiwory puchowe (po tylu ulewach jakie Nas dopadły, żałuję, że nie syntetyczne), kuchenka gazowa, ubrania, leki, kosmetyki, zestawy naprawcze i części do roweru, oświetlenie z taką ilością lumenów, żeby pedałować również nocą, ekspandery (niedoceniania przez wielu a niezwykle potrzebna rzecz) i mnóstwo innych pierduł. Pozwólcie, że wtrącę tu małą dygresyjkę - Kochany czytelniku, być może przyszły podróżniku rowerowy: choćbyś był przekonany, że zabrałeś ze sobą wszystko i ubezpieczony jesteś na wszelkie możliwe sposoby, wiedz, że się mylisz !!! Nie chcę uprzedzać faktów ale w moim przypadku nawaliła część, po której bym się tego najmniej spodziewała. I tylko szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że mogliśmy kontynuować podróż.

Z uwagi na ograniczone środki finansowe bazowaliśmy głównie na sprzęcie zakupionym przed poprzednią wyprawą: sakwy wodoszczelne Sport Arsenal, namiot Qechua (lekko pęknięty), maty, śpiwory puchowe (po tylu ulewach jakie Nas dopadły, żałuję, że nie syntetyczne), kuchenka gazowa, ubrania, leki, kosmetyki, zestawy naprawcze i części do roweru, oświetlenie z taką ilością lumenów, żeby pedałować również nocą, ekspandery (niedoceniania przez wielu a niezwykle potrzebna rzecz) i mnóstwo innych pierduł. Pozwólcie, że wtrącę tu małą dygresyjkę - Kochany czytelniku, być może przyszły podróżniku rowerowy: choćbyś był przekonany, że zabrałeś ze sobą wszystko i ubezpieczony jesteś na wszelkie możliwe sposoby, wiedz, że się mylisz !!! Nie chcę uprzedzać faktów ale w moim przypadku nawaliła część, po której bym się tego najmniej spodziewała. I tylko szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że mogliśmy kontynuować podróż.
Na kilka dni przed wyprawą
udało Nam się przekonać firmę Milkoshake do zainwestowania w Nasze paliwo –
energię do jazdy. Otrzymaliśmy kilkanaście kilogramów odżywek, shaker’y i
koszulki. Tak przygotowani mogliśmy wyruszać w nieznane.
![]()
Kolejny wpis: Dzień I – Kraków - Wiśniowo

Kolejny wpis: Dzień I – Kraków - Wiśniowo
Więcej na Kierunek mógł być tylko jeden ...