Właściwie tytuł powinien zawierać w nazwie banana i coś z wodą.
Banan dlatego, że ten, którego dostałem rano od Justyny zjadłem pod Koroną. I potem nic. Aż do godzin późno popołudniowych.
A z wodą ponieważ pierwszy raz od nie wiem kiedy "udało" mi się osuszyć bidon i cały bukłak. Na powrót nawet zabrakło i miałem ochotę błagać ludzi na ulicy o szklankę wody. I tak od Leśnicy...
No, ale od początku może :)
Sponsor zażyczył sobie żebyśmy porobili sobie zdjęcia przy jego inwestycjach w pełnym składzie. Tak, żeby mógł sobie wrzucić na fejsa czy na stronę, że coś w tym MTB Teamie się dzieje.
Ustawiliśmy się więc na 9. ale z czasem przełożyliśmy na 10.
Byłem święcie przekonany, że pod Pasażem Grunwaldzkim. Zajechałem blisko pół godziny przed spotkaniem, na spokojnie zacząłem montować uchwyty do GoPro. Gdy jednak za dziesięć dziesiąta nikogo nie było, zaniepokojony zadzwoniłem do Roberta. Okazało się, że spotkanie jest, ale pod Koroną...
Szybko zebrałem manele i dość szybko (z uwagi na niewyspanie i krążące jeszcze w żyłach promile...) znalazłem się pod Koroną.
Ja i Robert przyjechaliśmy rowerami.
Bartek, Maciek i Elwira na dwa auta.
Z Robertem i Bartkiem poznaliśmy się wcześniej, więc pod Koroną nastąpiło oficjalne spotkanie i zapoznanie się MTB Teamu Nowy Kiełczów w pełnym składzie :)
Po rozmakowaniu rowerów ruszyliśmy na Kiełczów, żeby zrobić wyżej wspomnianą "sesję". Oczywiście trochę pomyliliśmy drogę i nadłożyliśmy kilometrów, ale w końcu udało się dotrzeć.
Oficjalnych zdjęć jeszcze nie mam, bo siedzą u Bartka w aparacie.
Po "sesji" tranzytem pod Koronę, do aut, bo chcieliśmy zaliczyć jeszcze w jakimś stopniu oficjalny objazd trasy wrocławskiej edycji BikeMaraton.
Maciek stwierdził, że nie wyrobi się czasowo, ale podwiezie Elwirę na Osiedle Malownicze.
Ja, Robert i Bartek spakowaliśmy się więc do jednego auta.
Po zamocowaniu Roberta rowera na dachu i spakowaniu mojego i Bartka do bagażnika okazało się, że nie przemyśleliśmy opcji, bo brakuje jednego miejsca siedzącego.
I tak wylądowałem przy swoim i Bartkowym dziecku ;)
Początkowo średnio wygodnie, ale jak Robert przesunął fotel do przodu zrobiło się na tyle fajnie, że do Wisły możemy tak jechać! :)
Na Malowniczym wszyscy już byli. No i trochę musieli poczekać na nas, aż rozpakujemy i poskładamy rowery do kupy. Po chwili Maciek przywiózł Elwirę.
Trochę osób się uzbierało.
No i ruszyliśmy. Przy okazji spotkałem ziomka z technikum.
Początek, jak na BM- ścisk i tłok, ale z czasem "peleton" się rozciągnął.
Ogólnie to ten objazd miał mało wspólnego z moim (i większości) pojęciem objazdu. Średnia prawie, jak na wyścigu. Ogólnie, z mojej strony, wyglądało to tak, że tylko obczajałem koło kogoś przede mną, żeby w nie nie wjechać. No i cały czas utrzymując tempo, żeby ktoś za mną się nie wkurwiał.
Przy rozjeździe z mini (Medano) na mega poczekaliśmy na resztę. Jakiś koleś dość dosadnie upomniał przód, że to nie wyścig, a objazd.
Elwira z Robertem ruszyła na mega, a ja z Bartkiem na mini, ze względu na czas, który zaczął nas ograniczać.
Traska bardzo fajna, mocno zbliżona do zeszłorocznej. Choć bez błota to całkiem inaczej to to wyglądało ;)
No i tempo się uspokoiło w miarę. Jednak Ci, którzy prowadzili średnio ogarniali trasę i kilka razy zawracaliśmy z "trasy".
Droga głównie lasem, pokręcona na maksa, byle "nałapać" kilometrów. Trochę dojazdowych asfalów i tyle. Wymagających podjazdów raczej nie ma- problemy mogą być tylko w przypadku zatoru.
Na jednym zjeździe (lekko ostrym, ale prostym i szybkim) kilku chłopaków stanęło. Chyba mieli wątpliwości. Przede mną jechała rudowłosa dziewczyna i spokojnie zjazd łyknęła; przejeżdżam obok nich i słyszę "jak dziewczyna zjechała, to i my chyba musimy" ;D
Ogólnie wszystko fajnie, ale gdyby BM miał być w założonym terminie, czyli dziś, to słabo bym to widział. Jeżeli "wymyśliciele" trasy gubią szlak, to coś nie halo ;)
Po powrocie na Malownicze osiedle część popakowła się w auta (w tym Bartek), a reszta ruszyła do Harfy na kawę i ciastko. Ruszyłem z nimi, ale w połowie Stabłowic ruszyłem swoim tempem i zostawiłem resztę daleko w tyle.
W domku od razu uzupełnianie płynów- bez piwa, tylko soki i mineralka ;) Gorąca kapiel i dalej na rower na chwilkę, żeby nie "schodzić" za szybko, a stopniowo.
Kilka wniosków po tym objeździe jest.
Po pierwsze forma- ta do kręcenia jest nienajgorsza. Czuję, że mam moc w kopytach. A wszystko na porannym bananie; podczas gdy inni pewnie byli po śniadaniu i żelach na trasie. Więc w tej kwestii nie jest źle, bo cały czas utrzymywałem się w "czołówce". Po porządnym śniadaniu i "przekąskach" na trasie z pewnością było by lepiej.
Po drugie wydolność- ewidentnie wychodzą papieroski. Przed startem zapaliłem (niestety...) i "do siebie" doszedłem po ponad piętnastu minutach. Potem i tak odczuwałem płuca. Mimo, że byłem "szybszy" od większości, to jednak bardziej zasapany.
Czas rzucić. I tyle w temacie. Nie ma co drążyć.
Po trzecie rower. Tu dłużej, z kilku względów. Większość odradzała mi kupno fulla na 26" kołach, ze skokiem 150mm. Jednak nie chodziło mi o rower do ścigania się, a do zabawy i szeroko pojętego all mountain.
Nie ma co się oszukiwać- wśród tych prowadzących królowały tweentyninery na sztywno. Potem dwudziestkiszóstki, też na sztywno. Fulli było, jak na lekarstwo.
Nie mniej jednak prawie całą trasę przejechałem na T (Trail) z tyłu i D (Descent) z przodu. Mało kiedy podnosiłem tyłek z kanapy podczas gdy inni co chwilę- dupa w powietrzu, dupa na siodełku. Na dodatek zawieszenie wyłapywało wszystko- kamienie, korzenie, patyki itp. Na kilku zjazdach coś nawet poskakałem podczas gdy większość zaciskała klamki hamulca i traciła równowagę. U mnie Fox wybierał perfekcyjnie wszystko, a i tak tłumienie nie było do końca odblokowane.
Na podjazdach też sobie radziłem w powyższej konfiguracji.
Na jednym podjeździe z przodu zmieniłem skok TALASem na 120mm, a tłumienie ustawiłem na C (Climb). Tyłu nie ruszałem i spokojnie podjechałem.
Tak więc full, jak dla mnie, spokojnie nadaje się na starty. Może nie do ambitego ścigania- w szrankach ze sztywnymi 29" nie ma szans, ale dla ambitego amatora w sam raz :)
A zawszę mogę skrócić skok i zblokować tłumienie...
Naprawdę uniwersalny ten mój Canyon! :) Przynajmniej dla mnie :)
Im dłużej na nim jeżdżę, tym bardziej mnie cieszy.
Jedyny "mankament", to taki, że zamieniłem pedały i przy okazji zmieniła się odrobinę pozycja. Na dłuższych i szybszych prostych odczuwałem kolano.
Barki i dłonie przyzwyczaiły się do szerszej kierownicy.
Dodatkowo- nawet z (nie mało) obciążonym plecakiem nie odczuwałem bólu nadgarstków, przedramion, ramion i barków.
Dużo lepiej niż na Scott'cie.
No i najważniejsze- noga podaje nadal; nawet w terenie; nawet przy tempie wyższym niż to, do którego przywykłem :)
K.K.K.K.
Więcej na Spotkanie i objazd.
Banan dlatego, że ten, którego dostałem rano od Justyny zjadłem pod Koroną. I potem nic. Aż do godzin późno popołudniowych.
A z wodą ponieważ pierwszy raz od nie wiem kiedy "udało" mi się osuszyć bidon i cały bukłak. Na powrót nawet zabrakło i miałem ochotę błagać ludzi na ulicy o szklankę wody. I tak od Leśnicy...
No, ale od początku może :)
Sponsor zażyczył sobie żebyśmy porobili sobie zdjęcia przy jego inwestycjach w pełnym składzie. Tak, żeby mógł sobie wrzucić na fejsa czy na stronę, że coś w tym MTB Teamie się dzieje.
Ustawiliśmy się więc na 9. ale z czasem przełożyliśmy na 10.
Byłem święcie przekonany, że pod Pasażem Grunwaldzkim. Zajechałem blisko pół godziny przed spotkaniem, na spokojnie zacząłem montować uchwyty do GoPro. Gdy jednak za dziesięć dziesiąta nikogo nie było, zaniepokojony zadzwoniłem do Roberta. Okazało się, że spotkanie jest, ale pod Koroną...
Szybko zebrałem manele i dość szybko (z uwagi na niewyspanie i krążące jeszcze w żyłach promile...) znalazłem się pod Koroną.
Ja i Robert przyjechaliśmy rowerami.
Bartek, Maciek i Elwira na dwa auta.
Z Robertem i Bartkiem poznaliśmy się wcześniej, więc pod Koroną nastąpiło oficjalne spotkanie i zapoznanie się MTB Teamu Nowy Kiełczów w pełnym składzie :)
Po rozmakowaniu rowerów ruszyliśmy na Kiełczów, żeby zrobić wyżej wspomnianą "sesję". Oczywiście trochę pomyliliśmy drogę i nadłożyliśmy kilometrów, ale w końcu udało się dotrzeć.
Oficjalnych zdjęć jeszcze nie mam, bo siedzą u Bartka w aparacie.
Po "sesji" tranzytem pod Koronę, do aut, bo chcieliśmy zaliczyć jeszcze w jakimś stopniu oficjalny objazd trasy wrocławskiej edycji BikeMaraton.
Maciek stwierdził, że nie wyrobi się czasowo, ale podwiezie Elwirę na Osiedle Malownicze.
Ja, Robert i Bartek spakowaliśmy się więc do jednego auta.
Po zamocowaniu Roberta rowera na dachu i spakowaniu mojego i Bartka do bagażnika okazało się, że nie przemyśleliśmy opcji, bo brakuje jednego miejsca siedzącego.
I tak wylądowałem przy swoim i Bartkowym dziecku ;)
Początkowo średnio wygodnie, ale jak Robert przesunął fotel do przodu zrobiło się na tyle fajnie, że do Wisły możemy tak jechać! :)
Na Malowniczym wszyscy już byli. No i trochę musieli poczekać na nas, aż rozpakujemy i poskładamy rowery do kupy. Po chwili Maciek przywiózł Elwirę.
Trochę osób się uzbierało.
No i ruszyliśmy. Przy okazji spotkałem ziomka z technikum.
Początek, jak na BM- ścisk i tłok, ale z czasem "peleton" się rozciągnął.
Ogólnie to ten objazd miał mało wspólnego z moim (i większości) pojęciem objazdu. Średnia prawie, jak na wyścigu. Ogólnie, z mojej strony, wyglądało to tak, że tylko obczajałem koło kogoś przede mną, żeby w nie nie wjechać. No i cały czas utrzymując tempo, żeby ktoś za mną się nie wkurwiał.
Przy rozjeździe z mini (Medano) na mega poczekaliśmy na resztę. Jakiś koleś dość dosadnie upomniał przód, że to nie wyścig, a objazd.
Elwira z Robertem ruszyła na mega, a ja z Bartkiem na mini, ze względu na czas, który zaczął nas ograniczać.
Traska bardzo fajna, mocno zbliżona do zeszłorocznej. Choć bez błota to całkiem inaczej to to wyglądało ;)
No i tempo się uspokoiło w miarę. Jednak Ci, którzy prowadzili średnio ogarniali trasę i kilka razy zawracaliśmy z "trasy".
Droga głównie lasem, pokręcona na maksa, byle "nałapać" kilometrów. Trochę dojazdowych asfalów i tyle. Wymagających podjazdów raczej nie ma- problemy mogą być tylko w przypadku zatoru.
Na jednym zjeździe (lekko ostrym, ale prostym i szybkim) kilku chłopaków stanęło. Chyba mieli wątpliwości. Przede mną jechała rudowłosa dziewczyna i spokojnie zjazd łyknęła; przejeżdżam obok nich i słyszę "jak dziewczyna zjechała, to i my chyba musimy" ;D
Ogólnie wszystko fajnie, ale gdyby BM miał być w założonym terminie, czyli dziś, to słabo bym to widział. Jeżeli "wymyśliciele" trasy gubią szlak, to coś nie halo ;)
Po powrocie na Malownicze osiedle część popakowła się w auta (w tym Bartek), a reszta ruszyła do Harfy na kawę i ciastko. Ruszyłem z nimi, ale w połowie Stabłowic ruszyłem swoim tempem i zostawiłem resztę daleko w tyle.
W domku od razu uzupełnianie płynów- bez piwa, tylko soki i mineralka ;) Gorąca kapiel i dalej na rower na chwilkę, żeby nie "schodzić" za szybko, a stopniowo.
Kilka wniosków po tym objeździe jest.
Po pierwsze forma- ta do kręcenia jest nienajgorsza. Czuję, że mam moc w kopytach. A wszystko na porannym bananie; podczas gdy inni pewnie byli po śniadaniu i żelach na trasie. Więc w tej kwestii nie jest źle, bo cały czas utrzymywałem się w "czołówce". Po porządnym śniadaniu i "przekąskach" na trasie z pewnością było by lepiej.
Po drugie wydolność- ewidentnie wychodzą papieroski. Przed startem zapaliłem (niestety...) i "do siebie" doszedłem po ponad piętnastu minutach. Potem i tak odczuwałem płuca. Mimo, że byłem "szybszy" od większości, to jednak bardziej zasapany.
Czas rzucić. I tyle w temacie. Nie ma co drążyć.
Po trzecie rower. Tu dłużej, z kilku względów. Większość odradzała mi kupno fulla na 26" kołach, ze skokiem 150mm. Jednak nie chodziło mi o rower do ścigania się, a do zabawy i szeroko pojętego all mountain.
Nie ma co się oszukiwać- wśród tych prowadzących królowały tweentyninery na sztywno. Potem dwudziestkiszóstki, też na sztywno. Fulli było, jak na lekarstwo.
Nie mniej jednak prawie całą trasę przejechałem na T (Trail) z tyłu i D (Descent) z przodu. Mało kiedy podnosiłem tyłek z kanapy podczas gdy inni co chwilę- dupa w powietrzu, dupa na siodełku. Na dodatek zawieszenie wyłapywało wszystko- kamienie, korzenie, patyki itp. Na kilku zjazdach coś nawet poskakałem podczas gdy większość zaciskała klamki hamulca i traciła równowagę. U mnie Fox wybierał perfekcyjnie wszystko, a i tak tłumienie nie było do końca odblokowane.
Na podjazdach też sobie radziłem w powyższej konfiguracji.
Na jednym podjeździe z przodu zmieniłem skok TALASem na 120mm, a tłumienie ustawiłem na C (Climb). Tyłu nie ruszałem i spokojnie podjechałem.
Tak więc full, jak dla mnie, spokojnie nadaje się na starty. Może nie do ambitego ścigania- w szrankach ze sztywnymi 29" nie ma szans, ale dla ambitego amatora w sam raz :)
A zawszę mogę skrócić skok i zblokować tłumienie...
Naprawdę uniwersalny ten mój Canyon! :) Przynajmniej dla mnie :)
Im dłużej na nim jeżdżę, tym bardziej mnie cieszy.
Jedyny "mankament", to taki, że zamieniłem pedały i przy okazji zmieniła się odrobinę pozycja. Na dłuższych i szybszych prostych odczuwałem kolano.
Barki i dłonie przyzwyczaiły się do szerszej kierownicy.
Dodatkowo- nawet z (nie mało) obciążonym plecakiem nie odczuwałem bólu nadgarstków, przedramion, ramion i barków.
Dużo lepiej niż na Scott'cie.
No i najważniejsze- noga podaje nadal; nawet w terenie; nawet przy tempie wyższym niż to, do którego przywykłem :)
K.K.K.K.
Więcej na Spotkanie i objazd.